Geniusz (nie mylić z serialem o Einsteinie!) to jeden z tych filmów, które po prostu nie mogą mi się nie podobać. Już w pierwszych scenach Colin Firth siedzi pochylony nad biurkiem, czerwonym ołówkiem stawia korektorskie znaczki i wprowadza poprawki na maszynopisie powieści… i to nie byle jakiej, bo na maszynopisie Pożegnania z bronią. Sami powiedzcie – czy czegokolwiek więcej trzeba mi do szczęścia niż Colina w roli człowieka, który poprawiał teksty Hemingwaya?