Trzytomowa biografia Jana Karskiego opracowana przez Waldemara Piaseckiego na pierwszy rzut oka nie ma zadatków na bestseller ani lekturę, na którą wszyscy będą się rzucać z wypiekami na twarzach… Sporo w niej o historii. A co gorsza, każdy z jej tomów (trzeci jest jeszcze w przygotowaniu, o dwóch poprzednich pisałam tu i tu) objętością zawstydza nawet Wielki słownik ortograficzny. Ale to są pozory. Pochłoniecie każdą z tych cegieł w trzy dni. A Jedno życie Piaseckiego to dokładnie ta książka, którą wszyscy powinniśmy czytać – zwłaszcza teraz, w roku 100 rocznicy odzyskania niepodległości. Oto, co Karski i jego życie przypominają nam o Polsce i o nas samych:
Wyniszczające podziały to nic nowego… to nasza niechlubna tradycja
Dzisiejsze podziały w polskim społeczeństwie i na scenie politycznej nie są niczym wyjątkowym. To nie żaden koniec świata ani upadek obyczajów. Przed wojną kłóciliśmy się dokładnie tak samo. A awanturnictwo ciągnie się za nami już od czasów rozpasanej szlachty i liberum veto. Zawsze dowalenie przeciwnikowi było priorytetem – nawet kiedy teoretycznie powinniśmy się jednoczyć w obliczu wspólnej sprawy albo niebezpieczeństwa. Drugi tom biografii Karskiego, traktujące o czasach drugiej wojny światowej Inferno, jest gorzkim portretem tego, jak partyjne rozgrywki i prywatne zemsty potrafią niekiedy brać nad nami górę nawet w czasach największej próby. Jedną z naszych narodowych cech jest najwyraźniej to, że niezbyt skutecznie uczymy się na błędach.
Jednorodna etnicznie, kulturowo i religijnie Polska to powojenny twór… i efekt niewyobrażalnej tragedii
Nam urodzonym już po wojnie może się wydawać, że Polska jest etnicznie i wyznaniowo jednorodna… Ale to, jak dziś wygląda nasze społeczeństwo, jest ewenementem w historii tych ziem i tego kraju. Przez wieki byliśmy państwem różnorodnym – poddanymi polskiego króla byli Żydzi, wyznający islam Tatarzy i prawosławni Rusini ze wschodu. Gdy w Europie kontrreformacja zbierała krwawe żniwo, to Polska była dla wielu protestantów schronieniem i ostoją tolerancji. Złote czasy naszej potęgi to czasy różnorodności.
W czasach dzieciństwa Karskiego w jego rodzinnej Łodzi na jednej ulicy w zgodzie mieszkali ze sobą Polacy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Jeszcze na chwilę przed drugą wojną światową co trzeci polski obywatel modlił się w innych niż katolickie świątyniach i deklarował inną niż polska narodowość – i nijak nie przeszkadzało mu to w byciu pełnoprawnym członkiem różnorodnej polskiej rodziny. Ludzie innych narodowości i wyznań budowali nasze drogi i mosty, kształtowali kulturę i politykę, napędzali gospodarkę, rozwijali naukę i medycynę – decydowali się żyć i tworzyć w Polsce i dla Polski, a kiedy trzeba było, ramię w ramię z polskim katolikiem potrafili za nią umierać. Czy się między sobą różniliśmy? Oczywiście. Czy się kłóciliśmy? Jeszcze jak. Konflikty były nieuniknione jak w każdej rodzinie. To, że z tej jednej trzeciej nagle różnorodność spadła nam do 3%, nie wzięło się znikąd. To efekt całego szeregu tragedii, które przetoczyły się przez te ziemie. Wojna, brutalne mordy, radykalizmy – na czele z głupio wąsatym typem, któremu zamarzyła się Europa jednej rasy i jednego narodu. Cytując świetny tekst Zwierza: „Kto dziś cieszy się z jednokulturowości Polski, ten cieszy się z tragedii, jaka nas spotkała.” Karski prawdopodobnie podpisałby się pod tym zdaniem obiema rękami.
Dojrzały patriotyzm i fanatyzm to nie to samo
Młody Jan Karski był typowym dzieckiem sanacji i gorliwym wyznawcą Marszałka… Ale jego konfrontacja z rzeczywistością i łączenie wyniesionych z domu wartości z otwartością na dialog są świetnym przykładem na to, że patriotyzm nie oznacza ślepego podążania za jednym przywódcą i jedyną słuszną opcją. „Słuszną” polityczną opcję każdy ma własną i odmawianie myślącym inaczej patriotyzmu jedynie pogłębia podziały. Polska to nie jest kawałek ziemi, o który mamy się bić sami ze sobą – Polska to my wszyscy i nasze pomysły na nią. Będzie taka, jaką ją sobie zbudujemy. I dobrze by było, żebyśmy chociaż próbowali robić to wspólnie i patrzeć w przyszłość, a nie tylko za siebie.
Bohaterstwem jest umrzeć za Polskę… ale i całe życie ją budować
Nie bez powodu nasz hymn nie zaczyna się słowami „Jeszcze Polska nie zginęła, póki za nią umieramy”… Umieranie za ojczyznę wymaga odwagi i poświęcenia – ale żeby te ofiary miały jakikolwiek sens, ktoś musi zostać żywy i tę Polskę budować, zapewnić jej trwałość i dobrobyt. Czasem to jest budowanie spektakularne, decydowanie o najważniejszych sprawach. A czasem małe, codzienne, oddolne. Walka o czyste powietrze i czyste ulice, kultywowanie lokalnych tradycji, postęp naukowy i gospodarczy, dbałość o język, przestrzeganie prawa, troska o współobywatela – chwytanie za bagnet nie musi być jedynym słusznym wyrazem patriotyzmu.
Jedno życie to nie jest biografia w tradycyjnym tego słowa znaczeniu – bo książki Waldemara Piaseckiego dokumentują nie tylko losy wyjątkowego człowieka, ale i dzieje całego naszego zakątka Europy. To portret Polski i przemian, jakie w niej zachodziły na przestrzeni XX wieku, zapis jej ambicji i tragedii, nadziei i bolączek. To napisana z ogromnym wyczuciem i empatią, ale jednocześnie brutalnie szczera diagnoza polskiego społeczeństwa – aktualna tak przed wojną, jak i dzisiaj. Jest wiele książek, których towarzystwo świetnie nadaje się do świętowania 100 rocznicy odzyskania niepodległości – ale Jedno życie nadaje się do tego szczególnie. Bo oprócz tego, by Polskę kochać, warto by było też spróbować ją trochę zrozumieć.