Dlaczego piąty Indiana Jones to zły pomysł

by Mila

Może trudno w to uwierzyć, ale dopiero w tym tygodniu obejrzałam w całości wszystkie filmy z Indianą Jonesem. Oczywiście, że widziałam wcześniej mniej lub bardziej obszerne fragmenty, w końcu takie klasyki ciągle lecą w telewizji. Ale z telewizją bywa tak, że trafiasz na film w samym jego środku, oglądasz do najbliższej reklamy, a potem zmieniasz kanał i zapominasz, na co przed chwilą patrzyłeś… A ja dodatkowo nie bardzo lubię zaczynać od środka.

Jest kilka takich filmów, które teoretycznie znam, ale nigdy nie widziałam ich w całości. Na przykład Titanic – nigdy jeszcze nie widziałam początkowych scen. Jakimś cudem prawie zawsze trafiam na niego, kiedy statek właśnie zaczyna tonąć.

Wracając jednak do Indiany… Z seansu na seans rosło we mnie przekonanie, że już wystarczy. I że planowana przez studio piąta odsłona przygód Jonesa to zdecydowanie nie jest najlepszy pomysł. Oto dlaczego:

1.Już czwarty film chwiał się w posadach
Pierwsze trzy to prawdziwe perełki, ale Królestwo kryształowej czaszki zgubiło gdzieś cały klimat. I nie do końca chodzi o to, że Ford był już cokolwiek zaawansowany wiekiem, bo i dobiegając setki będzie cudowny. Nawet nie o to, że twórcy zakpili sobie z genetyki i w dość kluczowej roli pojawił się Shia Labeouf (o dziwo nie aż taki okropny, jak się spodziewałam). Ale całą resztę ekipy zdecydowanie poniosło…

Moja ukochana Cate Blanchett była tak nieprzekonująca, że aż przykro patrzeć. Z fabułą panowie popłynęli bardziej niż Indy w nieszczęsnym wodospadzie. Brakowało już w zasadzie tylko Predatora. Albo Clarka Kenta. Jakby tego było mało, do scenariusza dostały się też chyba przez przypadek pojedyncze strony z TarzanaPiratów z Karaibów

Nie mogę powiedzieć, żeby był to bardzo zły film… ale tylko dlatego, że nie widziałam jeszcze bardzo złego filmu z Fordem. Zdecydowanie był to jednak jedyny Indiana Jones, na którym chwilami kosmicznie się nudziłam. I choć miał parę niezłych momentów, całość trzyma się kupy chyba tylko niesiona charyzmą Forda i sentymentem widzów. Rozczarowanych widzów. Gdyby studio choć raz posłuchało ich opinii, a nie tylko brzęku kasy, może nie planowałoby odgrzewać tego smacznego niegdyś dania po raz kolejny.

Kadr z filmu "Indiana Jones i Królestwo kryształowej czaszki", reż. S. Spielberg, 2008.

Kadr z filmu Indiana Jones i Królestwo kryształowej czaszki, reż. S. Spielberg, 2008.

2. Ford się starzeje. Z klasą, ale się starzeje
Czas mija nieubłaganie. Studio ewidentnie przegapiło całe lata 90., kiedy spokojnie można było nakręcić kilka filmów z wiecznie pięknym i wciąż jeszcze młodym Indianą. Ale nie oszukujmy się, w 2019 roku, na który rzekomo planowana jest premiera, Ford będzie miał 77 lat. I choć z wiekiem wcale nie ubywa mu ani klasy, ani charyzmy, to trudno oczekiwać, żeby nadal wykonywał na ekranie jakieś szalone akrobacje.

Czy chcemy, żeby rolę gościa od brudnej roboty przejął Shia (albo jeszcze ktoś inny), a Indiana zamienił się bardziej w swojego ojca z Ostatniej Krucjaty? Wątpię. Czy chcemy, żeby Ford użyczył głównie swojej twarzy, a resztę zrobili za niego dublerzy, kaskaderzy i komputer? Aż boję się myśleć, jaki byłby tego efekt.

3. Indiana Jones jest tylko jeden
W nawiązaniu do poprzedniego punktu można by wprawdzie zasugerować wymianę aktora na młodszego… Ale to nie zadziała. Fani tego nie chcą. Ford tego nie chce. Nawet studio tego nie chce. Niby przymierzano do tej roli Chrisa Pratta, ale na szczęście ktoś poszedł po rozum do głowy i nazwisko Pratta nie pojawia się na liście płac nowego projektu. Co prawda, gdyby Chris zrzucił jeszcze parę kilo, z twarzy mógłby być w zasadzie całkiem podobny (dlaczego nie dano mu roli w Królestwie kryształowej czaszki?). Ale z całym szacunkiem dla Pratta, którego uwielbiam od czasu Strażników Galaktyki – ani ja, ani tysiące innych kobiet nie będziemy piszczeć i wzdychać na jego widok. Jest sympatyczny, zdolny i uroczy – ale nie jest Fordem.

Nie łudźmy się, nikt nie dorówna młodemu Fordowi. Dzisiaj już takich mężczyzn nie robią. Tylko spójrzcie!

ford.h

Wygląda więc na to, że piąty film z Indianą Jonesem jest przedsięwzięciem dość ryzykownym. Przynajmniej z punktu widzenia ostatecznego rezultatu artystycznego.

Czy mówię tak, bo nie chcę już więcej Indiany? Nie. Gdyby nie to, że czasem trzeba się wziąć do pracy i zarobić na chleb albo napisać dla was jakiś tekst, mogłabym się gapić na młodego Forda 24 godziny na dobę. Albo w kółko oglądać Poszukiwaczy zaginionej Arki, na jedno wychodzi.

Mówię tak, bo bardzo bym nie chciała, żeby znowu bezmyślnie zniszczono coś legendarnie dobrego. Wystarczy, że musiałam patrzeć na to, co Peter Jackson zrobił z Hobbitem.

Przeczytaj także:

5 komentarzy

Książkomaniaczka 5 września 2016 - 10:46

Bardzo ciekawy post. Sama mam ochotę obejrzeć wszystkie części ale jak to bywa albo nie ma czasu albo internetu. 🙂

The Natural Minimalism 5 września 2016 - 12:07

Nie jest to dobry pomysł na kolejną część z tej serii. Lepiej już zrobić coś całkowicie innego 🙂 Kolejny film może zepsuć to co było wcześniej, a to już nie będzie takie fajne.

paulina 5 września 2016 - 12:58

Oglądałam Indianę Jonsa jak byłam mała, wtedy to było coś:) Dziś jako postać w kanonie popkultury jak najbardziej, ale filmu chyba bym nie strawiła.

Pabottyro 5 września 2016 - 13:07

Zgadzam się z Tb w 100%! Czwórka na tle poprzednich była już niewypałem. Jeśli pokuszą się na 5, to będą to chyba tylko i wyłącznie popłuczyny… Ach młody Ford <3 Gdzie Ci mężczyźni chciałoby się zapytać…

Books My Love 5 września 2016 - 13:27

no niestety bardzo często (jak nie prawie zawsze) tak jest, że kolejne części filmów są coraz słabsze 🙁 nie wiem czy to brak weny czy presja powodują taki efekt

Komentarze zostały wyłączone.