Dlaczego oglądamy seriale?

by Mila

Czasem, kiedy myślę o oglądaniu seriali, przypomina mi się pewna anegdotka. Kilka lat po maturze dwie dziewczyny z mojego liceum spotykają się przypadkiem w pociągu. Po grzecznościowej wymianie rozmaitych „co tam słychać, co u ciebie?” jedna z nich zagaduje: oglądasz może taki a taki serial? Na co ta druga nie bez poczucia wyższości: yyy, NIE? Ja mam prawdziwe życie!

Jakoś przestało mnie dziwić, że nigdy nie udało mi się z nią zaprzyjaźnić. Ale pytanie, dlaczego oglądam seriale i dlaczego akurat te, a nie inne, niedawno powróciło. Kiedy w obliczu mocno naciąganej logiki zdarzeń w najnowszym sezonie Gry o Tron ludzie zaczęli mniej lub bardziej retorycznie zapytywać samych siebie: dlaczego ja to oglądam? – dotarło do mnie, że tak naprawdę nigdy się nie zastanawiałam, dlaczego pochłaniam jedną produkcję za drugą. Odpowiedź, że nie mam własnego życia, nie bardzo mnie satysfakcjonuje, więc postarajmy się znaleźć lepszą.

Kadr z serialu Przyjaciele, D. Crane, M. Kauffman, 2004.

Pozwalają przeżyć emocje
Ten argument pewnie spodobałby się mojej znajomej z liceum… Ale chodzi o coś zupełnie innego. Posiadanie „własnego życia” i przeżywanie katharsis w kontakcie ze sztuką wcale się przecież nie wyklucza. Co prawda dyskusyjną kwestią jest to, czy (i które) seriale da się umieścić gdzieś w zbiorze z napisem „sztuka”… Ale rozmaite wytwory kultury po to właśnie są – stwarzają nam przestrzeń do przeżywania intensywnych emocji, często takich, których bynajmniej nie chcielibyśmy doświadczyć w „prawdziwym życiu”. Ale katarktyczne zmierzenie się z nimi w bezpiecznych warunkach ma swoje zalety. Jakkolwiek ryzykowne by te słowa nie były, czasem seriale mogą mieć nawet pewną wartość terapeutyczną. Oczywiście żaden serial nie wyciągnie was z depresji i nie rozwiąże waszych życiowych problemów… ale przeżywanie rozmaitych sytuacji razem z bohaterami na ekranie na jakimś poziomie może trochę pomóc zrozumieć własne emocje.

Mają ciekawych bohaterów…
W filmie masz dwie, trzy godziny na opowiedzenie całej historii z jej wszystkimi niuansami. Widz ogląda, wyrabia sobie opinię, może chwilę się poekscytuje, a potem większość filmów zapomina. Serial daje twórcom znacznie większe pole do popisu i jednocześnie pozwala budować bardziej złożone postaci, stopniowo pokazywać ich przemiany i dojrzewanie… i zadomowić ich w naszym życiu. Nie oszukujmy się, nie wszystkie seriale robią to po mistrzowsku… ale jeśli ktoś potrafi dobrze wykorzystać potencjał tego medium, jego bohaterowie szybko stają się ikonami popkultury.

Benedict i Martin w serialu Sherlock, Steven Moffat i Mark Gattis, 2010.

…do których można się przywiązać
To jest dla mnie główna przewaga seriali nad samodzielnymi filmami. Z racji odcinków i sezonów bohaterowie zostają z nami na dłużej, są jakimś stałym punktem odniesienia. I to prowadzi nas od razu do kolejnego punktu…

Tworzą społeczność fanów
To seriale, franczyzy i serie wydawnicze, w których bohaterowie powracają w kolejnych odcinkach, mają najbardziej rozbudowane fandomy. Samodzielne filmy może i wywierają na nas spore wrażenie, ale jak często słyszycie o dorocznym zlocie fanów Leona Zawodowca albo Django? A tymczasem odcinkowe produkcje i rozbudowywane uniwersa ściągają na takie spotkania tysiące ludzi. Wywołują większe emocje, a w bonusie od razu dają ci bilet wstępu do zbiorowości ludzi, którzy ekscytują się tym samym, z którymi można przegadać całe godziny, analizując dotychczasowe odcinki i snując przewidywania na przyszłość.

Są w nich ładni ludzie
Telewizja rządzi się swoimi prawami. W Hollywood co prawda też zdecydowanie dominują atrakcyjni aktorzy obojga płci, ale znalezienie w telewizji brzydkiego bohatera serialowego graniczy niemal z cudem. A to sprawia, że po prostu bardzo przyjemnie się na takie produkcje patrzy.

Tom Hiddleston i Hugh Lurie w serialu Nocny recepcjonista, reż. Susanne Bier, 2016.

Mają rozbudowaną i ciekawą fabułę
Choć bohaterowie i emocje są dla mnie zdecydowanie najważniejsi, to zauważyłam, że porzucam seriale głównie wtedy, gdy scenarzyści zaczynają robić ze mnie kretynkę albo zbyt ochoczo raczą się nielegalnymi środkami podczas pisania kolejnych scen. A to chyba znaczy, że ciekawa, logiczna i dobrze napisana akcja też jest dla mnie ważna.

Pozwalają tworzyć teorie
Wiecie, kto zasiądzie na Żelaznym Tronie, czym jest wyspa z Losta, czy Ross i Rachel wreszcie się zejdą, jak Sherlock przeżył skok z dachu, czy Claire Underwood wyroluje Franka, kiedy Ted w końcu pozna Matkę… Snucie serialowych teorii spiskowych i próby odgadnięcia intencji scenarzystów to jedno z lepszych ćwiczeń intelektualnych jakie sobie ludzkość wymyśliła!

A dlaczego wy oglądacie seriale? I dlaczego akurat te, a nie inne tytuły? I czy nie uważacie przypadkiem, że w pędzie za doświadczeniem jak największej ilości ciekawych rzeczy seriale wcale nie są przeszkodą i wcale aż tak bardzo nie marnują waszego życia – tylko wzbogacają je o doświadczenia, których normalnie byście nie zdobyli? Pewnie niewielu z was będzie miało realną okazję wejść do politycznej gry o wielkie stawki albo rozwiązywać zagadki tajemniczych morderstw w Londynie… a tu proszę bardzo, kilka odcinków House of Cards albo Sherlocka i już czujecie klimat!

Przeczytaj także:

1 komentarz

kuchniabellissima 12 września 2017 - 15:10

Uwielbiam seriale 🙂 !!! Nie oglądam ich wiele, mam swój jeden ukochany od wielu lat i można powiedzieć, że zżłyłam się z bohaterami i czasem po obejrzeniu kilku odcinków mam wrażenie, że spotkałam się z przyjaciólmi… A tak wolę bardziej krótkie „sezonówki” o różnej tematyce ( choć głownie o gotowaniu 😛 ). Na mnie tam działo to terapeutycznie lub odprężająco.

Komentarze zostały wyłączone.