Z serialami Marvela jest trochę tak jak z hazardem. Zawsze masz nadzieję, że wygrasz coś wspaniałego. I czasem rzeczywiście trafia się taka perełka jak Jessica Jones. Czasem za to przychodzi bolesne rozczarowanie jak w przypadku Iron Fista. A czasem początkowo masz dobrą passę, zaczyna się obiecująco… ale po kilku sezonach scenarzyści zaczynają wymyślać takie głupoty, że dalsze oglądanie serialu da się usprawiedliwić już tylko hasłem guilty pleasure i obsadą pełną ładnych ludzi. Tak, Agenci T.A.R.C.Z.Y, o was mówię!
Nowy serial Marvela Defenders był taką hazardową zagadką i tak naprawdę mógł pójść w stronę każdej ze skrajności… choćby dlatego, że rewelacyjna Jessica Jones spotyka się tu z żenującym Iron Fistem, by w towarzystwie Luke’a Cage’a i Daredevila ratować Nowy Jork przed zagładą. Nawiasem mówiąc, chciałabym kiedyś w końcu zobaczyć, jak superbohaterowie dla odmiany ratują takie na przykład Chicago. Albo jakąś zapyziałą dziurę w Texasie. Bo dlaczego nie?
Póki co, jesteśmy jednak znowu w Nowym Jorku, gdzie krzyżują się ścieżki czwórki bohaterów znanych już ze swoich solowych seriali. I choć teoretycznie akcja nie wychodzi poza granice Wielkiego Jabłka, Defenders zdecydowanie nie jest kameralnym serialem skupiającym się na lokalnych problemach. Nie tym razem. Znów spotykamy się z Ręką – legendarną przestępczą organizacją, która oplata swoimi mackami cały świat i z którą część bohaterów już miała okazję się zetknąć. Teraz jej plany są ambitne jak zawsze i jak zawsze śmiercionośne – w grę wchodzi unicestwienie całego Manhattanu. I choć prawie nikt (oczywiście poza dziecinnym Iron Fistem) nie ma ochoty znowu zgrywać bohatera, nasza mała ekipa outsiderów musi nauczyć się współpracować, by raz na zawsze położyć kres zbrodniczej organizacji.
Nie ma co ukrywać, fani mieli wobec tej produkcji spore oczekiwania. Przede wszystkim takie, by Jessica Jones swoimi celnymi i niewybrednymi komentarzami porządnie dopiekła Danny’emu Randowi… który cały czas na marvelowskiej mapie bohaterów jawi się jako rozpuszczony, niewiarygodny i irytujący dzieciak. Problem w tym, że się nie doczekaliśmy. Jedna uwaga rzucona w finałowym odcinku zupełnie nie zaspokaja naszych apetytów – nie była zresztą wcale taka soczysta. Pod względem dialogów, Defenders bardziej niż jakąkolwiek inną produkcję Marvela przypomina właśnie Iron Fista – sporo w nim bezsensownego patosu i ględzenia o przeznaczeniu, a humor pojawia się głównie w postaci bohaterów śmiejących się ze swoich własnych żartów.
Zaczynam się bać, że Iron Fist narzucił jakiś nowy ton serialom Marvela… i że teraz ciągle będziemy się mierzyć z niezbyt fascynującą fabułą, brakiem jakiegokolwiek napięcia czy tajemnicy i bohaterami kompletnie pozbawionymi wiarygodnej motywacji. Bo niestety są to wady także Defendersów. Może dlatego, że w dużej mierze nowa produkcja jest właściwie kontynuacją Iron Fista – dodatkowo przeplataną sercowymi rozterkami Daredevila. Jessica Jones i Luke Cage, którzy (co by o nich nie mówić) wnieśli jednak jakąś świeżość do uniwersum, tutaj są tylko doklejeni na słowo honoru i równie dobrze mogłoby ich nie być… A chyba nie to chodzi w budowaniu ekipy superbohaterów. Drodzy scenarzyści, obejrzyjcie jeszcze raz Avengersów i spróbujcie się czegoś nauczyć.
Zwłaszcza Jess stoi bardzo z boku – wszyscy inni mają jakieś sercowe rozterki albo wielkie miłości, które trzeba chronić, ona akurat jest singielką. I trochę trudno się oprzeć wrażeniu, że ten brak drugiej połówki jest jednoznaczny z brakiem pomysłu na zrobienie czegoś ciekawego z tą postacią. Nazwijcie to dyskryminacją singli albo złudnym przywiązaniem scenarzystów do wątków miłosnych (w serialu o kuloodpornych ludziach i nawalaniu się z bandą ninja!)… ale zdecydowanie nie wykorzystano tu potencjału jednej z mojej ulubionych bohaterek.
Przykro mi to mówić, ale w obliczu tego wszystkiego trudno się powstrzymać od konkluzji, że tym razem ryzyko niezbyt się opłaciło. Ot, dostaliśmy 8 godzin oglądania, jak ludzie piorą się po twarzach i powtarzają „muszę cię chronić” – i niewiele poza tym. Lekcja z tego taka, że hazard nie popłaca… a Defenders wbrew tytułowi raczej się nie broni.