Czy to film, czy finał serialu? Spider-Man: No Way Home [bez spoilerów]

by Mila

Od pewnego czasu po internecie krąży taki żart-pytanie: czy żeby zrozumieć, co się dzieje w filmie Spider-Man: Bez Drogi Do Domu (No Way Home), trzeba najpierw obejrzeć Spider-Mana 1, 2, 3, 1, 2, 1 i 2? Otóż, moje drogie Pajączki, trzeba. Obowiązkowo. [Przy tym filmie każde niewinne pół zdania może być spoilerem, więc czytacie na własną odpowiedzialność, choć staram się nie zdradzać niczego, czego nie ma w zwiastunach].

Nie tyle chodzi o zrozumienie, co się dzieje, bo film Jona Wattsa całkiem sprawnie radzi sobie z krótkim przypomnieniem, co doprowadziło Spider-Mana granego przez Toma Hollanda do miejsca, w którym rozpoczyna się akcja, całkiem zgrabnie też wyjaśnia, kto był kim w poprzednich seriach filmów o Człowieku-Pająku, i jak to się stało, że złoczyńcy z filmów, w których główne role grali Tobey Maguire i Andrew Garfield, nagle pojawiają się w MCU. Raczej chodzi o to, że No Way Home jest prawdziwym hołdem złożonym poprzednim seriom o Pajączku. Pełno, naprawdę pełno w nim nawiązań – są cytaty wizualne i te żywcem wyjęte z dialogów, są podobne lokacje, zdarzenia i przede wszystkim momenty, kiedy No Way Home wchodzi w bardzo interesujący dialog ze swoimi poprzednikami, daje miejsce, by wybrzmiały emocje, na które być może nie zawsze wystarczyło w nich miejsca, odgrywa kluczowe sceny i pozwala im się inaczej rozegrać, oferuje bohaterom chwile zrozumienia, oczyszczenia, niekiedy nawet odkupienia. Ten dialog z poprzednimi wersjami jest rzeczą piękną – i szkoda byłoby go przegapić. W wielu miejscach to właśnie ten dialog sprawia, że się śmiejemy, że płaczemy, że wstrzymujemy oddech bardziej niż zwykle, wreszcie – że krzyczymy i klaszczemy z radości. Marvel przyzwyczaił nas do tego, że bierze materiał źródłowy i bardzo swobodnie sobie z nim poczyna, tworząc coś zupełnie nowego – tyle że tutaj, bardziej nawet niż komiksy, materiałem źródłowym są w zasadzie poprzednie filmowe wcielenia Spider-Mana.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: No Way Home</em>, reż. Jon Watts, 2021.
Kadr z filmu Spider-Man: No Way Home, reż. Jon Watts, 2021.

Podejmujemy akcję tam, gdzie skończył się drugi odcinek serii sygnowanej twarzą Toma Hollanda – tożsamość Spider-Mana zostaje ujawniona całemu światu, a to powoduje rozmaite problemy, od osobistych po nagłe kontakty z rządowymi służbami. Przytłoczony sytuacją Peter Parker szuka pomocy u starszego kolegi z Avengers, czyli, jak dowiadujemy się już ze zwiastunów, prosi Doktora Strange’a o rzucenie zaklęcia, które sprawi, że wszyscy zapomną, kto kryje się pod maską Spider-Mana. Coś jednak idzie spektakularnie nie tak i zamiast naprawić sytuację, zaklęcie otwiera wrota do multiwersum, sprowadzając do MCU bohaterów znanych z poprzednich adaptacji komiksów o Pajączku (i kładąc fundamenty pod nowy film o Doktorze Strange’u). Powracają więc Alfred Molina jako Doktor Octopus, Willem Dafoe jako Zielony Goblin, Jamie Foxx jako Elektro, Rhys Ifans w roli Jaszczura i Thomas Haden Church w roli Sandmana. Pięciu przeciwników na raz to już i tak całkiem sporo jak na możliwości maturzysty, nawet zawzięcie wspieranego przez ukochaną i najlepszego kumpla… Kiedy dodatkowo Peter Parker postanawia sprzeciwić się smutnemu przeznaczeniu gości z innych wymiarów, sprawy ostro się komplikują, a moralne przesłanie znacząco różni się od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w superbohaterskim kinie… Jest za to dużo akcji, dużo humoru spod znaku MCU i zaskakująco dużo wzruszeń.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: No Way Home</em>, reż. Jon Watts, 2021.
Kadr z filmu Spider-Man: No Way Home, reż. Jon Watts, 2021.

To, że MCU jest jednym wielkim filmowym serialem, jest oczywiste od bardzo dawna, ale No Way Home wynosi tę serialowość na zupełnie nowy poziom – i to ma swoje konsekwencje. Najnowsza produkcja sięga już nie tylko do poprzednich filmów obecnego suprerbohaterskiego uniwersum, ale też, a może przede wszystkim, do bytów, które do tej pory wydawały się odrębne. I tak jak we wciągającym serialu, sowicie nagradza emocjonalnie przede wszystkim swoich najwierniejszych fanów, którzy widzą powiązania pomiędzy odcinkami i od dobrych kilku epizodów z wypiekami na twarzy debatują na temat tego, co się może wydarzyć – a nawet planują ogólnoświatowy bunt, jeśli nie wydarzy się to, czego pragną. Dla bardziej przygodnego, mniej zaangażowanego w temat widza to już nie będzie to samo – a film odarty z tej całej warstwy gratyfikacji dla największych fanów może wylądować gdzieś na średniej półce.

Bardzo trudno pisze się tak, by nie zepsuć nikomu zabawy, o filmie, który z jednej strony był najpilniej strzeżoną tajemnicą ostatnich lat, a z drugiej na długo przed premierą wydawał się pod pewnymi względami oczywisty i przewidywalny, bo tak wiele osób miało wobec niego tak wiele bardzo konkretnych oczekiwań. Nawet bardzo oględne wspominanie tym, czy te oczekiwania zostały spełnione, czy też nie, osobie średnio zaznajomionej z tematem ekranowych adaptacji Spider-Mana powiedzą i tak więcej, niż by chciała. Ale coś muszę o nim napisać, więc… Powiem tak: No Way Home jest filmem niesamowicie emocjonującym i przynoszącym dziką satysfakcję, przynajmniej osobom, które orientują się w poprzednich podejściach do adaptacji Spider-Mana. To film, który oceniany w oderwaniu od całego dwudziestoletniego kontekstu prawdopodobnie nie jest najsolidniejszą produkcją, ani spośród trylogii Toma Hollanda, ani na tle całej Pajączkowej Trójki. Ale zdecydowanie jest filmem, który z miejsca ląduje na samym szczycie listy ulubionych. Przyznam, że niewiele mam do powiedzenia o technicznej warstwie filmu, bo dość mocno przesłaniało mi ją bardzo precyzyjne dawkowanie momentów WOW… Ale też trochę mam wrażenie, że to właśnie nie techniczne i scenariuszowe arcydzieło było celem twórców, a raczej już w założeniach kultowy film skierowany do największych fanów Spider-Mana. I to film, który tę swoją kultowość dowozi od pierwszej do ostatniej minuty. Ostatnio takie żywe reakcje (własne i reszty publiczności) widziałam chyba podczas Avengers: Endgame – i to całkiem sporo mówi o poziomie epickości poszczególnych scen.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: No Way Home</em>, reż. Jon Watts, 2021.
Kadr z filmu Spider-Man: No Way Home, reż. Jon Watts, 2021.

Jeśli superbohaterskie kino jest serialem, to No Way Home zdecydowanie jest emocjonującym finałem sezonu. Tym bardziej, że pod wieloma względami jest to finał – finał licealnej trylogii z udziałem Toma Hollanda (aktor ma ponoć jeszcze powrócić jako Spider-Man, ale chyba już w uniwersum budowanym przez Sony), symboliczne domknięcie wątków z poprzednich serii, swoista celebracja postaci Spider-Mana. I gdzieś w tym zamknięciu pewnego rozdziału pobrzmiewają też słodko-gorzkie nuty – ale to znów jest odwołanie do przeszłości, bo przecież wszystkie serie o Spider-Manie kończą się w takich mieszanych emocjach.

Myślę, że na tym etapie wiecie już, co macie robić… Pochłonąć wszystkie siedem dotychczasowych filmów o Spider-Manie, a potem popędzić do kina na No Way Home. Wczuć się w rolę fanów Pajączka i bawić się tak dobrze, jak nie bawiliście się już bardzo dawno temu!

Przeczytaj także:

Skomentuj

Ta strona wykorzystuje pliki COOKIES zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Dowiedz się więcej.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close