Co przepił geograf, czyli pierwszy tydzień nadrabiania zaległości

by Mila

Lato w Krakowie to raj dla każdego kinomana. Dzięki inicjatywie ARSa i Kina pod Baranami od lipca do września w bardzo przystępnych cenach (6–7 zł!) mamy okazję w krótkim czasie obejrzeć mnóstwo różnorodnych, mniej lub bardziej świeżych filmów, które w ostatnich miesiącach czy latach mogły nam gdzieś umknąć. Nawet jeśli w najbliższym czasie nie zagościcie w krakowskich kinach, warto zerknąć na ich ciekawe propozycje – kto wie, może akurat któryś z filmów odpowie Wam na pytanie „co by tu dzisiaj obejrzeć?”.

Pod Baranami pierwszy tydzień upłynął pod hasłem Północ i Południe – i choć filmowych propozycji z różnych stron świata było mnóstwo, wśród moich wyborów przeważała raczej północ i kino skandynawskie.

Zabójcy bażantów (Fasandraeeberne), 2014 – duńska produkcja na pograniczu kryminału i thrillera w reżyserii Mikkela Nørgaarda ma wszystkie cechy najbardziej charakterystyczne cechy skandynawskiej odmiany tych gatunków: jest mroczna, jest ekranizacją bestsellerowej powieści i opowiada historię o totalnych zwyrodnialcach.

Dwóch śledczych z wydziału zajmującego się zbrodniami sprzed lat zostaje wplątanych w sprawę zabójstwa dwójki rodzeństwa, jakie miało miejsce 20 lat wcześniej na terenie elitarnej szkoły z internatem. Tajemnicze i brutalne morderstwo jakoś udało się zamieść pod dywan, ale prawdziwi sprawcy wciąż pozostają na wolności. Wkrótce okazuje się, że podejrzani są dziś w większości szanowanymi i wysoko postawionymi obywatelami, którym bardzo trudno będzie udowodnić winę… A im dalej para detektywów zagłębia się w poszukiwania, tym bardziej wyraźnie rysuje się przed nimi ponury, niepokojący i odstręczający obraz młodzieży wychowywanej na elitę społeczeństwa.

Mamy w tym filmie wszystko: brutalną zbrodnię, makabryczne odkrycia, martwe płody, zwyrodnialców kolekcjonujących pamiątki po swoich ofiarach… Mamy nawet odpowiednią dozę napięcia w tej mrocznej opowieści o zbrodni sprzed lat… Ale jednocześnie czegoś Zabójcom bażantów brakuje. Przede wszystkim wyjaśnienia, skąd wziął się całkiem poniekąd intrygujący tytuł. I trochę chyba świeżości, bo komuś, kto kryminały pożera codziennie na śniadanie, film może się wydać nieco wtórny i przewidywalny. Zaskakujące jednak, jak mimo tej przewidywalności potrafi widza spiąć i zestresować… Chociaż może to zasługa dosyć makabrycznych szczegółów zbrodni. Jako rozrywka na wieczór Zabójcy bażantów sprawdzą się całkiem nieźle.

Kadr z filmu Zabójcy bażantów, reż. Mikkel N?rgaard, 2014.

Hawaje, Oslo (Hawaii. Oslo), 2004 – norweski film w reżyserii Erika Poppe proponuje nam lekko melodramatyczną siatkę przeplatających się ze sobą historii, których bohaterowie (wszyscy praktycznie w tym samym momencie) stają w obliczu trudnych do podjęcia decyzji, drastycznie zmieniających nie tylko ich własny los, ale i życie wielu osób dookoła. Poznajemy parę młodych rodziców, których nowo narodzone dziecko ma poważną wadę serca, nerwowego pacjenta kliniki psychiatrycznej, który ma się wkrótce spotkać z miłością swojego życia, złodzieja na przepustce z więzienia, kobietę o samobójczych tendencjach i jej dzieci, które matki nie widziały od dobrych kilku lat, zakochanego kierowcę karetki… i tajemniczego mężczyznę, który śni przyszłość i ze wszystkich sił stara się jej zapobiec.

Wszystkie te historie przeplatają się ze sobą w mniej lub bardziej zaskakujący sposób, tworząc zadziwiająco spójną, bardzo wymowną i w pewien sposób poruszającą całość. Taka konstrukcja fabuły nie jest już w kinie w zasadzie niczym nowym i oryginalnym, ale na pewno ma swoich fanów i sympatyków – bo w krótkim czasie pozwala uchwycić nie tylko pojedyncze historie i indywidualne dramaty bohaterów, ale też jakąś uniwersalną prawdę o świecie, ludzką współzależność, której nie zawsze jesteśmy w pełni świadomi, może nawet… ukryty porządek wszechświata. Każda z osobna opowieść ma w sobie sporo smutku, ale zebrane wszystkie razem tworzą wciąż poruszającą, ale jednak znacznie bardziej optymistyczną układankę.

Kadr z filmu "Hawaje. Oslo", reż. Erik Poppe, 2004.

Kadr z filmu Hawaje. Oslo, reż. Erik Poppe, 2004.

Geograf przepił globus (Gieograf głobus propił), 2013 – rosyjski film w reżyserii Aleksandra Weledinskiego maluje niesamowity obraz rosyjskiego społeczeństwa i… rosyjskiej duszy – niewybrednie melancholijnej, targanej namiętnościami jak sama Anna Karenina, szukającej sensu w bezsensie, ale też i trochę uwięzionej we własnej niemocy… do tego wszystkiego obficie podlewanej tanim alkoholem.

Główny wątek filmu na pierwszy rzut oka wygląda banalnie prosto. Oto wyraźnie zionący alkoholem biolog trochę przypadkiem zostaje geografem w lokalnej szkole. Kto spodziewałby się schematu kochany przez uczniów pedagog kontra bezduszne władze i reszta świata, ten się zawiedzie. Bo chociaż w końcówce filmu może i pobrzmiewają takie akcenty, to starcie świeżo upieczonego geografa z rosyjską młodzieżą przypomina trochę wojnę z broniącymi swojego terytorium tubylcami gdzieś na obrzeżach cywilizacji.

Ale tak naprawdę fabuła i relacje geografa z uczniami, znajomymi i własną rodziną to tylko pretekst nie tyle nawet do opowiadania jakiejś historii, co raczej do opisywania szarej, trochę przybrudzonej, trochę absurdalnej rzeczywistości życia w Mateczce Rosji, gdzie ścierają się ze sobą przeszłość, przyszłość i marazm teraźniejszości, wrażliwa dusza z przyziemną codziennością, namiętność i pasja z obojętnością… a wszystko to razem tworzy mieszankę może nie tyle wybuchową, co pociągająco różnorodną w całej swojej szarości. Zdecydowanie najlepszy film całego tygodnia.

Kadr z filmu "Geograf przepił globus", reż. Aleksandr Veledinsky, 2013.

Kadr z filmu Geograf przepił globus, reż. Aleksandr Veledinsky, 2013.

Samba, 2014 – kolejny francuski hit twórców Nietykalnych, zresztą też z Omarem Sy w obsadzie. Tytułowy Samba, nielegalny imigrant od 10 lat pracujący we Francji, zostaje aresztowany i grozi mu deportacja. Tak Samba poznaje Alice (Charlotte Gainsbourg), wypaloną pracownicę korporacji, która w poszukiwaniu równowagi emocjonalnej zostaje wolontariuszką i chce pomagać imigrantom. Zaskakująco szybką nawiązuje się między nimi uczucie, które dodatkowo komplikuje niełatwą już sytuację obojga zainteresowanych.

Jakkolwiek niepoprawnie by to nie zabrzmiało, Omar Sy i Charlotte Gainsbourg nie za bardzo pasują do siebie jako para kochanków, brakuje między nimi chemii. Kreowane przez nich postaci też nie do końca ze sobą współgrają, szczególnie, że widz wie o ich uczuciu na długo przed tym, zanim w ogóle udaje mu się trochę bohaterów poznać. Dlatego przełknięcie tego duetu początkowo wymaga od widza sporo wysiłku i dobrej woli. Później to już umiejętności obojga aktorów ratują sprawę i ostatecznie udaje im się wykrzesać z tej nieprawdopodobnej pary trochę w miarę wiarygodnego uczucia.

W tle ich romansu toczy się opowieść o imigrantach poruszająca kilka ważnych punktów. Bo tak jak Francja jest tym ludziom potrzebna, żeby bezpiecznie i w miarę godnie żyć, tak i oni w jakiś sposób są potrzebni Francji – bo to oni, tania i łatwo dostępna siła robocza, wypełniają luki w zawodach, które niewielu przyzwyczajonych do dobrobytu Francuzów chciałoby wykonywać.

Do Nietykalnych wprawdzie Sambie daleko, ale i tak to całkiem przyjemny, zabawny film z refleksją w tle.

Kadr z filmu "Samba", reż. Olivier Nakache, Eric Toledano, 2014.

Kadr z filmu Samba, reż. Olivier Nakache, Eric Toledano, 2014.

Wyspa skazańców (Kongen av Bastøy), 2010 – skandynawsko-francusko-polska produkcja w reżyserii Mariusa Holsta i ze świetnym Stellanem Skarsgårdem w roli dyrektora placówki resocjalizacyjnej to film zaskakująco mocny. To oparta na prawdziwych wydarzeniach historia odizolowanego od świata zakładu poprawczego dla nastoletnich chłopców, w której chwilami trudno się zdecydować, kto bardziej zasługuje na karę – małoletni przestępcy czy ich sadystyczni wychowawcy.

Bastøy bardziej niż poprawczak przypomina zamknięty na samotnej wyspie obóz pracy, gdzie chłopcom nadaje się numery identyfikacyjne, a przyuczanie ich do życia w społeczeństwie wiedzie przez terror, przemoc i ciężką pracę w paskudnych warunkach klimatycznych. To wspaniałe „osiągnięcie” ówczesnej resocjalizacji – zwłaszcza że do ośrodka trafiają zarówno agresywni chłopcy z ciężkimi przewinami na koncie, jak i dzieciaki, którym z głodu zdarzyło się ukraść parę groszy z kościelnej kasy… W takim sterroryzowanym środowisku wystarczy jedna iskra – tu w postaci niepokornego siedemnastolatka – żeby cała hierarchia zaczęła trząść się w posadach i ostatecznie doprowadziła do katastrofy. Nabuzowanym testosteronem i przez lata tłamszonym chłopcom potrzeba tylko silnego przywództwa i poruszającego impulsu, by rozpętać na wyspie tragiczny w skutkach bunt.

Dobry, mocny film – a dodatkowego smaczku nadaje mu współczesne wykorzystanie wyspy Bastøy… Dziś mieści się na niej więzienie, gdzie osadzonych traktuje się wyjątkowo łagodnie: mieszkają sobie w drewnianych chatkach, pracują sami na siebie, uprawiają rośliny, hodują kury… a odsetek recydywy wśród nich jest najniższy w całej Europie. Widać Norwegia wyciągnęła jakieś wnioski z tragicznej historii wyspy Bastøy.

Kadr z filmu "Wyspa skazańców", reż. Marius Holst, 2010.

Kadr z filmu Wyspa skazańców, reż. Marius Holst, 2010.

Po intensywnym dość intensywnym pierwszym tygodniu, kolejne dni upływają mi pod hasłem Młodość i Dojrzałość – w planie trzy filmy: Sędzia Davida Dobkina, Moonrise Kingdom. Kochankowie z księżyca Wesa Andersona oraz Mama Xaviera Dolana. Wrażenia już wkrótce!

Przeczytaj także: