Myśląc o dyktaturze i systemach totalitarnych, wielu z nas sądzi, że we współczesnym świecie nas to już nie dotyczy i nie będzie dotyczyć – bo to relikt czasów słusznie minionych, który nie wytrzyma konfrontacji z cyfrowym, globalnym światem. Bo my sami jesteśmy zbyt inteligentni i krytyczni, by uwierzyć w propagandę i podporządkować się reżimowi, a jeśli kiedyś przyjdzie co do czego, to będziemy pierwsi, którzy z widłami pójdą na władzę. A tymczasem rzeczywistość jest bardziej podstępna, a mechanizmy kontroli społeczeństwa bardziej skomplikowane… I jeśli tylko totalitarna władza będzie dość sprawna, nie uchroni nas przed nią ani nasza inteligencja, ani powszechny dostęp do internetu.
Witajcie w Chinach – kraju, o którym przez dłuższy czas myślano, że otwiera się na świat, wolny handel i technologię, a wraz z tym otwiera się też na wolności i prawa obywatelskie. Wiele osób, łącznie ze światowymi przywódcami, do niedawna sądziło, że nie da się połączyć kapitalizmu i dyktatury, a już na pewno nie kapitalizmu i komunizmu. Wielu wydawało się też, że globalizacja, rozwój internetu i technologii, które umożliwiają bajecznie łatwy dostęp do informacji, będą początkiem końca systemów autorytarnych i cenzury. Wydawało nam się, że na skali autorytaryzmu wraz ze wzbogacaniem się i postępem technologicznym będziemy się wszyscy jak jeden mąż poruszać ku wolności rozumianej według zachodnich kryteriów… A tymczasem na scenę wchodzą Chiny, całe na czerwono, i udowadniają, że komunistyczna (przynajmniej z nazwy) dyktatura nie tylko nie musi się bać kapitalizmu, internetu i rozwijających się technologii – ale wręcz może je wykorzystać jako wyjątkowo skuteczne i inwazyjne narzędzia do trzymania narodu pod butem.
Ze swoim własnym, przerażająco skutecznie cenzurowanym internetem za Wielkim Chińskim Firewallem, prężnie działającymi propagandowymi mediami, intensywnymi badaniami nad sztuczną inteligencją i rozpoznawaniem twarzy Komunistyczna Partia Chin pod wodzą Xi Jinpinga przeprowadza społeczny eksperyment na masową skalę i na miarę Orwella.
Chiński model jest czymś na tyle dziwnym, czego nikt (może właśnie poza Orwellem) się nie spodziewał – tak, że niektórzy współcześni politycy zachodu wciąż jeszcze biorą go za dobrą monetę. Bo skoro gospodarka Chin kwitnie, to znaczy, że wszystko jest w porządku, prawda? Bo skoro w szaleńczym tempie rozwija się w tym kraju technologia i rośnie konsumpcjonizm, to wszystko zmierza w dobrą stronę, nie? A tymczasem chińskie społeczeństwo wciąż tak samo podlega partii, jak w swoich najmroczniejszych czasach. Dziki kapitalizm przyniósł tylko ogromne rozwarstwienie społeczne i wygodny argument o dobrobycie, którym władza może wymachiwać ludziom przed nosem. Rozwój technologii wcale zaś nie otworzył Chin na świat – raczej udoskonalił narzędzia do inwigilacji, cenzury i manipulacji umysłami, pchając Chińczyków w świat, o którym Orwell pisał w Roku 1984.
Mechanizmom tego nowoczesnego totalitaryzmu bardzo szczegółowo przygląda się książka Kaia Strittmattera Chiny 5.0. Jak powstaje cyfrowa dyktatura. Napisana przez niemieckiego sinologa dobrze znającego Chiny i Tajwan książka to fascynujący, niekiedy wręcz szokujący reportaż, który odsłania kulisy działania kraju chcącego uchodzić za nowoczesny na arenie międzynarodowej, a za Wielkim Murem wciąż stosującego dobrze znane stare mechanizmy kontroli społecznej. Współczesne Chiny to kraj rażących kontrastów. Wciąż niosą na sztandarach Marksa i Lenina, ale równocześnie są gigantycznym rynkiem i narodem zakochanym w kupowaniu i bogaceniu się na chwałę partii. Pod względem innowacji wytrwale gonią Dolinę Krzemową, ale ich najbystrzejsze młode umysły nawet wypuszczone na zachód nie szukają prawdy o placu Tian’anmen, bo i nie wiedzą, że w ogóle powinny jej szukać i że cokolwiek się tam wydarzyło. Karmią naród sloganami o wolności, a dzięki systemom rozpoznawania twarzy i wszechobecnym kamerom zgarniają „podejrzanych” ludzi z ulicy, jeszcze zanim ci w ogóle popełnią jakieś „przestępstwo”. Jeżące włos na głowie wizje w Zimowym Żołnierzu czy niektórych odcinkach Czarnego Lustra takich jak Nosedive z elektronicznym systemem kredytu społecznego to nie fikcja i nie futurologia – w Państwie Środka to już rzeczywistość.
Strittmatter w nieco wykładowym stylu prezentuje w swojej książce zaskakująco harmonijne związki Komunistycznej Partii Chin z internetem i sztuczną inteligencją, które w rękach sprawnego dyktatora o wielkich ambicjach okazują się wymarzonym narzędziem do manipulacji społeczeństwem i budowania kuszącego obrazu wielkich Chin, kraju szczęśliwości, dobrobytu i jednomyślności. Autor też nieustannie przypomina, czy może raczej wypomina, że wielcy tego świata, z politykami i szefami gigantycznych korporacji na czele, życzliwym okiem spoglądają na Chiny i ich wielki rynek zbytu, drugie oko przymykając na łamanie praw człowieka. Grzeją się w blasku chińskiej gospodarki i słodzą Xi Jinpingowi na chińskich technologicznych konferencjach, ignorując bardzo wyraźne sugestie, do czego jest Chinom potrzebna ich wiedza i systemy gromadzenia danych. Chiny 5.0 to nie tylko przerażający portret zmanipulowanego społeczeństwa, w którym całe pokolenia nie wiedzą już nawet, że patrzą na świat przez czerwone okulary cenzury – ale też portret chińskich władz, którym nie wystarcza już kontrola własnych obywateli i które coraz chętniej wyciągają macki we wszystkie strony, próbując zaprezentować światu swoją jedyną słuszną wizję.
Zdecydowanie nie jest to książka optymistyczna – ale jest jedną z tych, które powinniśmy teraz czytać bardzo uważnie, nie tylko ze względu na silną pozycję Chin na świecie, ale też dla uświadomienia sobie pewnych niepokojących mechanizmów, które wcale nie ograniczają się przecież wyłącznie do Chin. Na całym świecie, a nawet w rozmiłowanej w wolności Europie mniej lub bardziej skutecznie raczkują kolejni pretendenci do miana dyktatorów, a chiński sposób kontroli społeczeństwa razem z przeznaczoną do tego technologią staje się (dosłownie!) towarem eksportowym. Problem zaś polega na tym, że pewne rzeczy dużo łatwiej zauważa się z zewnątrz niż tkwiąc po uszy w propagandowym przekazie. Może więc uważne przyglądanie się Chinom to ta rzecz, którą wszyscy powinniśmy teraz robić – i wyciągać z niej wnioski dla siebie samych.