Chaotycznych garść spostrzeżeń na temat „Wikingów”

by Mila

Skończyły mi się odcinki Wikingów… I co dalej? Jak żyć? Kto to w ogóle widział, żeby tak dobre seriale kręcić w tak małych kawałkach?

Prawdą jest bowiem, że największą wadą Wikingów jest karygodnie mała ilość odcinków – dziewięć razy po czterdzieści minut to stanowczo za mało, jak na tak obiecującą produkcję. Nieważne, że większość podobnych seriali zamyka się w porównywalnym przedziale czasowym. To i tak MAŁO.

Kanadyjsko-irlandzki dramat historyczny Wikingowie powinien się stać obowiązkową pozycją na serialowej liście życzeń wszystkich fanów Rzymu i innych produkcji utrzymanych w podobnym klimacie. Gry o tron też. Jakkolwiek dziwne by nie było stawianie totalnej fantastyki z historią na jednej półce, nie da się ukryć, że – przynajmniej stylistycznie – to ta sama bajka. Krew, intrygi, seks, dużo umierania w najróżniejszych, choć przeważnie bitewnych, okolicznościach… I wszyscy wiemy, o co chodzi.

Wątków fantastycznych natomiast w Wikingach praktycznie brak – jeśli pominąć nieliczne znaki/omeny, które czasem bohaterom zdarza się gdzieś dostrzec. Czy to dobrze, czy to źle – trudno oceniać, dla niektórych może to być jednak zaskoczeniem, bo tak tajemnicza, mroczna i brutalna religia, z jaką mamy wśród północnych ludów do czynienia, aż się prosi o kilka spektakularnych boskich interwencji. Ponadnaturalnych fajerwerków w Wikingach nie uświadczysz, samym ich wierzeniom jednak będziemy mieli okazję przyjrzeć się z bliska niejednokrotnie. Ale po kolei, bo robi mi się z tego tekstu chaos jak na dobrej nordyckiej imprezie…

Wikingowie skupiają się wokół postaci Ragnara Lothbroka i jego najbliższej rodziny oraz przyjaciół. Ragnar, jak na modelowego wikinga przystało, jest nie tylko przystojny, silny i porywczy, ale także oddany bogom, na swój pokrętny sposób dobry oraz przede wszystkim ciekawy świata i żądny przygód. Poznajemy go w momencie, w którym, a jakże!, sprzeciwia się swojemu jarlowi i – zamiast jak co roku grzecznie plądrować dobrze znane i niemal już wyeksploatowane wschodnie ziemie – po raz pierwszy w historii wyrusza przez otwarty ocean na zachód, ku owianej tajemnicą, niemal mitycznej Anglii i jej nieprzebranym bogactwom. Ogromne łupy i geograficzne odkrycia nie do końca chyba mają moc łagodzenia zatargów z władzą, im dalej więc w las, tym robi się ciekawiej. I bardziej niebezpiecznie.

Na ile jest to solidna historycznie produkcja – nie podejmuję się oceniać. Z mitem silnego, nieco szalonego wojownika Wikingowie radzą sobie za to wyśmienicie. W dobie rozmnażających się chyba przez pączkowanie metroseksualnych mężczyzn taki serial to istna uczta dla oka – pełno w nim wysokich, umięśnionych, zarośniętych i wytatuowanych mężczyzn, mężczyzn ubabranych krwią, ociekających testosteronem i uśmiechających się przy tym kpiąco. Jeśli tych synów Odyna umieścić dodatkowo w samym środku całkiem nieźle prowadzonej fabuły i pośród cudownych skandynawskich krajobrazów – czego można chcieć więcej?

Kadr z pierwszego sezonu serialu "Wikingowie", reż. Michael Hirst, 2013.

Kadr z pierwszego sezonu Wikingów, reż. Michael Hirst, 2013.

Mężczyźni mężczyznami, ale w Wikingach równie fascynująca jest możliwość przyjrzenia się obrośniętej mitami kulturze, zwyczajom ludzi północy, organizacji ich społeczeństwa, fascynującemu systemowi wierzeń… Uderzające różnice kulturowe podziwiamy (czy raczej obserwujemy z przerażeniem) oczami chrześcijańskiego kapłana, który jako niewolnik trafia do domu Ragnara. Prosty, sprytny zabieg zderzenia dwóch diametralnie różnych kultur, a świetnie podkreśla i uwydatnia wątki, które wśród potoków alkoholu, krwi i wrażeń być może by nam umknęły, gdyby ich nie skontrastować z „naszą” rzeczywistością.

Obsada Wikingów – nie tylko pod względem estetycznym – prezentuje się wspaniale. Mamy tu trochę świeżych i nieznanych twarzy, ale także i starych wyjadaczy, jak choćby Gabriel Byrne (który, nawiasem mówiąc, jako jedyny totalnie mi nie pasuje do roli wikinga). Mamy też jednego z licznych (na szczęście!) synów Stellana Skarsgårda, Gustafa, który jest świetnym dowodem na to, że geny i talenty w rodzinie bynajmniej z pokolenia na pokolenie nie słabną.

Co tu dużo mówić, po Wikingów z pewnością warto sięgnąć. I nie ma się co zrażać bardzo krótkim pierwszym sezonem – drugi już w marcu 🙂

Przeczytaj także:

Skomentuj

Ta strona wykorzystuje pliki COOKIES zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Dowiedz się więcej.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close