Jak być może domyśliliście się po ostatnim tekście pochwalnym pod adresem Zacha McGowana, namiętnie oglądam ostatnio serial o piratach. Black Sails, w Polsce znany jako Piraci, bo o tym serialu mowa, to coś w rodzaju prequelu do Wyspy skarbów – XIX-wiecznej powieści przygodowej Roberta Louisa Stevensona. Na ekranie spotkamy więc stevensonowskich bohaterów: kapitana Flinta i Johna Silvera, którzy ramię w ramię z całą plejadą historycznych postaci rabują statki, sieją grozę na morzach, mieszają się w kolonialną politykę i kręcą po zaułkach Nassau – pirackiej stolicy Bahamów.
Opowieści o piratach mają pewien specyficzny, oparty na sprzecznościach urok. Łączą morderczą siłę żywiołu z cichym szumem morza. Piękne karaibskie krajobrazy z brudem i krwią. Przestępców wyjętych spod prawa i niepisane, honorowe zasady. Są zaludnione przez bohaterów, których w rzeczywistości najprawdopodobniej byśmy się po prostu bali, a jednak z całego serca im kibicujemy. Być może dlatego, że piraci uosabiają nasze pragnienie wolności, życia po swojemu, wymknięcia się sztywnym ramom narzucanym przez społeczeństwo i zinstytucjonalizowane państwo. Może nie wszyscy mamy ciągoty do wojaczki, ale kto by nie chciał żyć jak pirat? Mam ochotę spać do południa i pić rum tuż po przebudzeniu? To śpię. I piję. Kto mi zabroni? A jak skończy mi się i rum, i złoto w sakiewce, to uszczknę trochę bogatszemu. W nagrodę jeszcze będą snuli opowieści o moich przygodach.
Piraci bardzo sprawnie odwołują się do tego klimatu, grają sprzecznościami i przede wszystkim zapoznają nas z całą plejadą pirackich gwiazd – bohaterów wyrazistych, charyzmatycznych, złożonych. W jednej chwili ich nie znosimy, by za chwilę uwielbiać i kibicować ich kolejnym występkom… aż do momentu, gdy znów zmieni się wiatr, a razem z nim nasze sympatie. Na pierwszym, drugim czy trzecim nawet planie trudno tutaj znaleźć bohatera, który byłby przewidywalny czy choćby jednoznaczny. Od słynnych pirackich kapitanów, przez pozornie stateczne damy, aż po prostytutki – każdy w pewnym momencie czymś nas zaskoczy i odsłoni taką stronę osobowości czy podejmie taką decyzję, jakiej raczej byśmy się po nim nie spodziewali. Nową, nieoczywistą, a jednak spójną z budowaną na przestrzeni sezonów postacią.
Wszystko to udało się osiągnąć przy pomocy aktorów, którzy przed Piratami nie byli specjalnie znani… a i po nich o większości obsady nie przeczytacie w gazetach. Casting stoi tu jednak na wysokim poziomie i przede wszystkim jest bardzo sprytnie zrobiony. Tu i ówdzie odwołuje się do wzorców, które w opowieściach o piratach zdążyły już wcześniej zaistnieć. Na przykład główną rolę kobiecą gra Hannah New, która z powodzeniem mogłaby być nieco lepiej odżywioną siostrą Keiry Knightley. Toby Schmitz w roli wygadanego i nieco ekscentrycznego Jacka Rackhama trochę z kolei przywodzi na myśl najlepsze lata Jacka Sparrowa – gdyby ten nie zalał rumem wszystkich swoich szarych komórek i nie zdziadział razem z Johnnym Deppem. Być może to zasługa poczucia, że już tych bohaterów skądś znamy, ale obsada i ciekawe, niejednoznaczne postaci to zdecydowany plus tego serialu.
Cały świat przedstawiony jest tutaj kreowany w bardzo pociągający dla widza sposób. Powiązania pomiędzy bohaterami, wewnętrzne rozgrywki, braterstwo, sympatie i urazy, trudne polityczne decyzje – wszystko to składa się na obraz dynamicznej, barwnej i wciągającej społeczności. Pierwszy sezon to trochę taka orientacja – przedstawia nam wszystkich ważnych bohaterów i wprowadza nas tak do załogi kapitana Flinta (Toby Stephens), jak i do tętniącego życiem Nassau, w całości opanowanego przez pirackie załogi. Ten barwny świat jest na tyle wciągający i skomplikowany, że dla równowagi początkowo fabuła zdaje się być dość prosta – bohaterowie planują wielki skok na statek pełen niewyobrażalnych bogactw. Akcja w pierwszym sezonie jest jednak prowadzona tak sprawnie, że nie sposób się tym pirackim heist movie znudzić.
W drugim sezonie robi się jeszcze ciekawiej, bo do głosu dochodzą skomplikowane powiązania pomiędzy bohaterami, a na światło dzienne zaczynają wypływać też ich skrzętnie skrywane sekrety. Przeszłość bohaterów i ich prywatne motywacje konfrontują się z bieżącą polityką kolonialnych imperiów, z których każde wyciąga rękę po Nassau, zagrażając ostoi pirackiej wolności. Tutaj nie tylko więc gonimy za ukrytym skarbem, ale i wkraczamy w świat brutalnej polityki i nie zawsze oczywistej walki o własną tożsamość.
Trzeci sezon…cóż, nieprzypadkowo mówię w tytule tego teksu o klątwie, bo coś się tutaj zmienia i to nie do końca na lepsze. Dalej podążamy za charyzmatycznymi bohaterami, dalej gra toczy się o wysoką stawkę i dalej całkiem przyjemnie się to ogląda… ale serial sporo traci na tempie prowadzenia akcji i na tym, że scenarzyści zaczynają chadzać na łatwiznę, a także – o zgrozo – stosować rozwiązania typu deus ex machina. Może oni też zakosztowali rumu i pirackiego lenistwa…
Jak wygląda sezon czwarty, nie mam pojęcia, bo jeszcze do niego nie dotarłam – ale mam szczerą nadzieję, że bliżej mu do poziomu dwóch pierwszych. Był to poziom naprawdę wysoki i nawet parę potknięć w trzecim sezonie nie zmienia faktu, że Piratów warto obejrzeć. Zwłaszcza, że – nie licząc powtarzalnych i coraz słabszych filmów z serii Piraci z Karaibów – tak naprawdę bardzo brakuje na rynku pirackich opowieści. Swego czasu był jeszcze serial Crossbones z Malkovichem, ale poza tym na popkulturowym oceanie cisza i znikąd ani powiewu świeżości… Wielbicielom nieustraszonych korsarzy i morskich opowieści pozostaje więc nadrabiać produkcje sprzed lat i to nimi cieszyć oko – a Piraci zdecydowanie się do tego nadają!
1 komentarz
Bardzo dobrze zrealizowany serial. Poza idealnie czystymi, białymi zębami, wszystko świetnie odwzorowali. Ma swoje lepsze i gorsze momenty. Szkoda tylko, że później zmieniają obraz Flinta.
Komentarze zostały wyłączone.