Nie dalej jak dwa tygodnie temu polski internet zamienił się w jeden wielki festiwal naśmiewania się z nowego kostiumowego serialu TVN-u. Można by powiedzieć, że hasło Belle Epoque odmieniano przez wszystkie przypadki krytyki… gdyby nie fakt, że nie bardzo da się to odmienić. W każdym razie – krytyka była tak powszechna, tak bezlitosna i barwna przy okazji, że… aż skłoniła mnie do obejrzenia paru odcinków tej kryminalnej historyjki osadzonej w Krakowie początków XX wieku.
To chyba pierwszy przypadek, kiedy wiadro pomyj wylane na jakąś produkcję zadziałało na mnie motywująco. Zwłaszcza że po obejrzeniu zajawki i prychnięciu: „co to za nieudany Sherlock?” byłam gotowa nigdy więcej nie poświęcić Belle Epoque ani jednej myśli. A tu proszę. Obejrzałam trzy odcinki. I piszę tekst. W którym zmuszona będę powtórzyć wszystko, co już o tym serialu powiedziano.
O czym jest Belle Epoque? Pod koniec XIX wieku bohater o okropnie pretensjonalnym nazwisku (w tej roli Małaszyński) musi uciekać z rodzinnego Krakowa po tym, jak w pojedynku (czyżby o honor niewiasty?) zastrzelił brata swojej narzeczonej (w tej roli Cielecka… w roli narzeczonej, nie brata). Dziesięć lat później wraca do miasta na wieść o śmierci swojej matki. A że matka padła ofiarą seryjnego mordercy, wkrótce nasz bohater zostaje nieocenionym pomocnikiem krakowskiej policji.
Szumnie reklamowana produkcja TVN-u rzeczywiście jest winna wszystkich zarzucanych jej zbrodni. Na przykład kłamstwa – bo jeśli producenci twierdzą, że „polski widz jeszcze czegoś takiego nie widział”, to chyba zapomnieli, że polski widz z łatwością znajduje dostęp do bardzo wielu zagranicznych produkcji. Z których Belle Epoque bezczelnie i dość nieudolnie przy okazji zżyna.
Kolejnego zarzutu – recytacji jak w szkolnym teatrzyku – też w żaden sposób nie da się oddalić. Ta część obsady, która zwykle braki w aktorstwie nadrabia wyglądem, tym razem nawet tego nie jest w stanie zrobić. Kto by pomyślał, że broda może tak mężczyznę oszpecić. Z kolei ci aktorzy, którym Bozia talentu nie szczędziła, niespecjalnie mają co grać. Zawsze jest jeszcze Magdalena Cielecka, ale ona też pojawia się na kilka sekund, do zagrania ma przeciągłe spojrzenie albo jedną krótką kwestię do wypowiedzenia… Ale jedna Cielecka serialowej wiosny nie czyni. Zwłaszcza, jeśli mamy jej na ekranie tak mało.
A przecież jest jeszcze Kraków… piękny i czysty tak, jak nie bywa współcześnie, nawet o poranku tuż po nieocenionej interwencji ludzi usuwających z chodników lepkie ślady studenckich czwartków. A co dopiero mówić o początku ubiegłego wieku… Zdaniem twórców Belle Epoque idealnym kostiumem historycznym dla krakowskich ulic sprzed Wielkiej Wojny jest rozsypana wszędzie słoma. A malowany przez nich Kraków jest miastem najczystszych ludzi na świecie. Wszyscy od pijaka po mordercę wyglądają świeżo i najwyraźniej są za pan brat z mydłem, prostytutki chadzają w idealnie wyprasowanych spódnicach (btw, dlaczego prostytutka musi nazywać się akurat Mila…?), a większość bohaterów paraduje w kamizelkach znalezionych ewidentnie w którejś z popularnych dziś sieciówek. Nawet wsie pod Krakowem są sterylnie czyste. I dzieci w nich takie wyszorowane bawią się na środku drogi.
Ale zdecydowanie najcięższym grzechem Belle Epoque są kryminalne intrygi. Pierwsze dwa odcinki miały irytującą manierę zdradzania widzowi, kto zabił, mniej więcej w jednej trzeciej czasu antenowego. Wystarczyło o parę sekund zbyt długo zatrzymać kamerę na danej postaci… i nie, nie służyło to budowaniu napięcia i rzucaniu poszlak, tylko z miejsca zdradzało tajemnicę. A potem do końca odcinka widz musiał się przyglądać, jak wolno działają trybiki w mózgach krakowskich śledczych. Oczywiście informacja o tym, kto zabił, może niekiedy działać na korzyść fabuły – kiedy to, JAK zbrodni dokonano, jest samo w sobie ciekawsze od osoby sprawcy. W Belle Epoque niestety ani sprawca, ani jego modus operandi zazwyczaj niezbyt fascynuje. A i śledczy też jakoś mało charyzmatyczni.
Chciałabym powiedzieć o tym serialu coś dobrego… cokolwiek. Może więc powiem tak: wnętrza i kostiumy rzeczywiście wyglądają całkiem stylowo. Nie do końca tak, żeby uwierzyć, że jesteśmy w roku 1908, ale jest na czym oko zawiesić. Niestety całość bardzo przypomina niezbyt porywający i na siłę ugrzeczniony spektakl. Może więc jednak producenci mieli rację… polski widz czegoś takiego jeszcze nie widział. Ale widział mnóstwo rzeczy dużo lepszych od tego.
1 komentarz
Szaleństwokoda, że to taki niewypał. Chociaż fajnie, że chcą stworzyć coś innego niż kolejną Magdę M. czy Przepis na życie. Ja widziałam dosłownie kilka minut, ale też od razu skojarzyl mi sie z nieudaną podróbka Sherlocka. Może nauczą się na błędach.
Komentarze zostały wyłączone.