Artyści – albo jak zarżnąć teatr

by Mila

Żyjemy w kraju, w którym od wielu lat kolejne władze wszelakich opcji traktują cokolwiek po macoszemu kulturę i wydatki na nią. Jedne władze poczynają sobie z nią bardziej ostentacyjnie, inne mniej, jeszcze inne próbują jej używać jak narzędzia do sobie tylko znanych celów… Przyznaję – jestem poniekąd zdziwiona, że w obecnym klimacie daleko idących zmian w mediach mógł powstać całkiem śmiały serial traktujący o niełatwych relacjach kultury z władzą. I w dodatku, że mógł powstać w telewizji publicznej.

Artyści to serial zrobiony przez speców od teatru. I rzecz jasna o teatrze traktujący. Po samobójstwie poprzedniego dyrektora warszawskiego Teatru Popularnego konkurs na to stanowisko wygrywa młody, ambitny facet z prowincji, w tej roli Marcin Czarnik. I choć zarządzanie prestiżową placówką to ogromny krok w jego karierze, na miejscu okazuje się, że bynajmniej nie będzie to łatwe zadanie. Dyrektora wita ogromna dziura w budżecie, skonfliktowany i wrogo nastawiony zespół, a na domiar złego w jego ekipie jest chyba wtyczka z urzędu miasta, który to urząd najchętniej zamknąłby teatr i przesunął fundusze na jakieś bardziej „pożyteczne” cele.

Kadr z serialu „Artyści”, 2016.

Zdecydowanym plusem produkcji jest świeża obsada. Jedyną naprawdę znaną gębą na ekranie jest Tomasz Karolak, reszta to przeważnie dobrzy aktorzy teatralni albo ludzie od dawna w telewizji nie widziani. Ale zanim odstraszy was nazwisko Karolaka, mam dobrą wiadomość – jego obecność jest tu całkiem uzasadniona i w gruncie rzeczy dowcipna. Karolak gra w zasadzie samego siebie – Tomka, który poza teatrem dużo chałturzy w telewizji i któremu wszyscy z tego powodu zazdroszczą.

Dobra obsada ma szansę popisać się w całkiem ciekawie napisanych rolach. Pełno tu wyrazistych, intrygujących postaci, jest kogo polubić i znielubić od pierwszego wejrzenia. Co prawda jak na mój gust, niektórzy bohaterowie są nieco przerysowani (o co chodzi z tą księgową?), ale serial momentami porusza się w obszarze groteski, wszystko więc jako tako mieści się w konwencji.

Kadr z serialu "Artyści", 2016.

Kadr z serialu Artyści, 2016.

Artyści z jednej strony nie boją się mówić, jak jest. Bezkompromisowo opisują rzeczywistość, rozprawiają się z dwulicowymi politykami, małostkowymi ludźmi, z charakterystycznym teatralnym środowiskiem, z podejściem władzy do kultury… Tu i ówdzie upychają też dosyć ciekawe aluzje, nawiązania do rzeczywistych osób i rozmaite smaczki. Ale jednocześnie serial utrzymany jest w specyficznym, nie do końca realnym klimacie. Dość wspomnieć, że w murach teatru poruszają się duchy jego dawnych dyrektorów i innych ważnych osobistości – a jeśli dodać do tego jeszcze odrobinę groteski, szczyptę błyskotliwego humoru i wyjątkowo mroczne wnętrza, całość na pewno wyróżnia się na tle innych rodzimych produkcji.

Mogłabym powiedzieć, że Artyści to powiew świeżości w telewizji. Ale chyba nie mogę. Docierają do mnie słuchy, że kiedyś już był serial o teatrze, duchach i dyrektorze z prowincji. Co prawda w Kanadzie i mało kto go u nas pewnie widział, ale jednak był. Albo że fabuła czy nawet sposób prowadzenia kamery przypominają komuś taką czy inną zagraniczną produkcję. Żadnej z nich nie widziałam, więc dla mnie Artyści pachną świeżo… co nie zmienia faktu, że nigdy nie lubiłam ściągania. Zwłaszcza, że w szkole to ode mnie zazwyczaj ściągano.

Ściągnięci czy nie, Artyści pozytywnie mnie zaskoczyli. Nie jestem na tyle szalona, żeby na tej podstawie wieszczyć odrodzenie polskich seriali… ale z pewnością jest to jasny punkt na naszej telewizyjnej mapie.

Przeczytaj także: