Po latach opowiadania filmowych historii głównie o mężczyznach zarówno DC, jak i Marvel mają już swoje kobiece superbohaterki na pierwszym planie – Wonder Woman i Kapitan Marvel dostały swoje solowe filmy, które wypadły całkiem dobrze, choć też nie bez wad. Ale jak wypada porównanie tych dwóch bohaterek? Która lepiej radzi sobie na ekranie? Jak każda z nich definiuje kobiecość i jak rozumie feminizm? Sprawdźmy!
Analizy
Filmowe premiery ostatnich miesięcy wyjątkowo sprzyjają porównaniom. Po dwóch czarno-białych filmach stających ze sobą w oscarowe szranki i po dwóch filmach o rodzicach narkomanów, niemal równocześnie na ekranach kin goszczą teraz dwa historyczne filmy kostiumowe o angielskich królowych. Jak wypada starcie Faworyty Yorgosa Lanthimosa z Marią, królową Szkotów Josie Rourke i który film wychodzi z tego spotkania zwycięsko?
W tegorocznym rozdaniu Oscarów stają ze sobą w szranki (i to w aż trzech kategoriach!) dwa filmy tak na pierwszy rzut oka do siebie podobne, że trudno uciec od porównań i nie próbować ich ze sobą zestawiać. Zimna Wojna Pawła Pawlikowskiego i Roma Alfonso Cuarona solidarnie wpadają do worka z napisem „te czarno-białe filmy, którymi wypada się zachwycać”, ale jeśli przyjrzeć im się bliżej, różnią się od siebie dużo bardziej, niż mogłoby się wydawać.
Uzależnienia to temat, o którym kino ma całkiem sporo do powiedzenia. Przeważnie jednak filmowe opowieści o uzależnieniach skupiają się wokół osoby dotkniętej chorobą i wokół jej własnych zmagań z rozmaitymi demonami. Dużo rzadziej twórcy filmowi przyglądają się perspektywie bliskich osoby uzależnionej, którzy także – niejednokrotnie równie dramatycznie – dotknięci są jej problemem. Ale tak się składa, że niedawno niemal równocześnie w kinach pojawiły się aż dwa filmy opowiadające o uzależnieniu z perspektywy rodziców narkomana. Powrót Bena i Mój piękny syn mają ze sobą sporo wspólnego, ale równocześnie podkreślają różne aspekty tej trudnej dla całej rodziny sytuacji. Przyjrzyjmy się im bliżej!
Finałowy sezon House of Cards zdecydowanie jest inny, niż wszyscy się tego spodziewali. Owszem, sprawdza się spora część przewidywań: trochę brakuje w nim Franka, chwilami wyraźnie czuć, że scenariusz pisany był na szybko, i dla wielu pewnie będzie to sezon najsłabszy. Ale jednocześnie nawet jeśli spodziewaliśmy się takich właśnie cech, to, jak one wybrzmiewają, jest sporym zaskoczeniem. Szósty sezon odstaje od reszty – przede wszystkim dlatego, że jest zupełnie inny i inaczej rozkłada akcenty. Nie jestem zdziwiona głosami rozczarowanych… ale jeśli odłożyć na bok te wady, których i tak się spodziewaliśmy, zostaje nam coś, co mnie i sporą część widzów fascynuje, i co wygrane jest naprawdę dobrze – wątek Claire i tego, jak ona radzi sobie z prezydenturą. Jeśli ciekawi was porównanie stylów Franka i Claire – być może warto dać temu sezonowi szansę.
Jak być może część z was zauważyła, nie jestem fanką obsadzenia Henry’ego Cavilla w roli Geralta w zapowiadanym na 2020 rok wiedźmińskim serialu od Netflixa. Nie jestem co prawda aż takim hejterem, żeby nie dostrzegać, że ta decyzja ma pewne plusy… ale Cavill zdecydowanie nie byłby moim pierwszym (ani nawet dziesiątym) wyborem do roli Białego Wilka. Spróbujmy jednak spojrzeć na to obiektywnie i przeanalizować plusy i minusy decyzji podjętej przez showrunnerkę serialu Lauren S. Hissrich.
Większość słynnych aktorów w czymś się specjalizuje. Samuel L. Jackson w używaniu słowa motherfucker. Hugh Grant w komediowych amantach. Jennifer Aniston w byciu… sobą. Tudzież czterdziestą z rzędu wersją Rachel Green. Johnny Depp – w byciu outsiderem i dziwakiem. Ale żeby dołączyć do grona tych naprawdę wielkich aktorów, taka specjalizacja nie wystarczy. Nie wystarczy też samo to, że ktoś ma talent. Musi mieć jeszcze szczęście i możliwość ciągłego sprawdzania się w różnorodnych rolach. Chris Hemsworth nigdy nie będzie wielkim aktorem, nawet mimo swoich gabarytów (taki żarcik, wiecie)… chyba, że natychmiast zmieni agenta.
Geniusz. Urok osobisty. Ambicja. Poczucie humoru. Cięty język. To tyle o mnie, a teraz pogadajmy o Tonym Starku. Przed wami kolejna odsłona cyklu #MARVELmonday i tym razem skupimy się na niezaprzeczalnym królu pierwszych 10 lat istnienia MCU. Zajrzymy za dopracowaną do perfekcji fasadę egoistycznego geniusza i miliardera, spróbujemy odgadnąć, co też siedzi w głowie Tony’ego Starka, co go ukształtowało, co go napędza, a co przeraża – i co to wszystko ma wspólnego z kompleksem ojca. Jak zwykle tekst zawiera spoilery do dotychczasowych filmów Marvela oraz teorie i wyciągnięte z komiksów potencjalne spoilery do kolejnych produkcji. Ostrzegałam!
Co mają ze sobą wspólnego komiksowy superbohater i największy dramaturg w dziejach zachodniego świata? Wbrew pozorom całkiem sporo, zwłaszcza jeśli zapytać o to Kennetha Branagha, reżysera pierwszego Thora i specjalisty od Szekspira. Jak postać grana przez Chrisa Hemswortha zmieniła się od czasu debiutu w Marvel Cinematic Universe? Jak udało się jej przejść od szekspirowskiego książątka z magicznym młotkiem do potężnego bohatera, który w pełni zasługuje na miano boga piorunów? Jak wielkie piętno odcisnęły na nim wydarzenia ostatnich filmów i jakie plany mogą mieć twórcy na dalszy rozwój tej postaci? Przed wami wielkie podsumowanie wątku Thora w MCU – tekst zawiera spoilery do dotychczasowych filmów oraz potencjalne spoilery do przyszłych produkcji Marvela.
Czas pogadać o Avengersach. Szczegółowo i ze spoilerami. Wszystko, co przeczytacie poniżej, jest gigantycznym spoilerem do Infinity War lub przewidywaniem i tym samym potencjalnym spoilerem do zapowiadanej na 2019 rok kolejnej części Avengersów. Jeśli nie widzieliście filmu, szczerze radzę nie czytać dalej. Zamiast tego możecie kliknąć tutaj i poznać moje bezpieczne i pozbawione spoilerów wrażenia z seansu lub tutaj dowiedzieć się więcej o głównym czarnym charakterze – Thanosie. Powtarzam komunikat: PONIŻEJ SAME SPOILERY! Ostrzegałam!