Obejrzałam ostatnio kilka polskich filmów pod rząd i naszła mnie pewna refleksja. O współczesnymi polskim kinie można powiedzieć naprawdę sporo… a w ostatnich latach coraz częściej sporo dobrego. Ale choć powoli wygrzebujemy się chyba z mrocznego okresu, w którym synonimem rodzimej kinematografii były wyjątkowo żenujące komedie, wciąż są jeszcze takie plagi, które od dawna nękają polskie produkcje – i jakoś trudno mieć nadzieję, że wkrótce znikną. Oto one:
Źle nagrany dźwięk
Myślę, że zbytnio nie przesadzę, jeśli powiem, że na palcach jednej ręki można policzyć polskie produkcje ostatnich 10, a może i 20 lat, w których dźwięk jest nagrany przyzwoicie i nie ma ani jednego wymamrotanego albo zagłuszonego przez dźwięki otoczenia dialogu. Smutna rzeczywistość jest taka, że nawet w lepszych i powszechnie chwalonych produkcjach człowiek i tak zawsze parę razy się wkurzy, że nie rozumie, co do siebie mówią bohaterowie. Nawet w oscarowej Idzie zdarzały się niesłyszalne kwestie! Dlaczego polskie kino tak fatalnie wypada pod tym względem? Najlepiej chyba zapytać o to samych dźwiękowców. Tutaj znajdziecie ciekawy artykuł na ten temat.
„Dupa” jako najzabawniejszy żart
Polscy scenarzyści muszą mieć naprawdę kiepskie zdanie o poczuciu humoru swoich rodaków… albo sami nie grzeszą wyrafinowaniem. W przytłaczającej ilości produkcji, nawet tych ze średniej półki, efekt komediowy próbuje się uzyskać, odmieniając przez wszystkie przypadki wulgaryzmy i cokolwiek prostackie żarty. Ewentualnie – naprawdę pokazując czyjeś pośladki albo ludzi podczas dość mało atrakcyjnych fizjologicznych czynności. Rozumiem, że najłatwiej jest napisać scenariusz z „psią dupą” na co drugiej stronie, ale w ten sposób raczej nie staniemy się potęgą kinematografii.
Wszechobecny Karolak
Tomasz Karolak bynajmniej nie jest złym aktorem. Problem w tym, że ostatnio można się na niego natknąć, nawet otwierając lodówkę. Karolak potrafi zagrać sporo, ale wygląda na to, że utknął w roli dyżurnego odtwórcy pajaców – i trudno się spodziewać, żeby w najbliższym czasie udało mu się z niej wyrwać. Dobrze, że przynajmniej ma do tego dystans, i choćby w Artystach trochę sparodiował sam siebie – wcielając się w tego gościa, który dużo pajacuje w telewizji, żeby mieć z czego żyć i móc zagrać coś ambitniejszego w teatrze.
Nieuzasadniona nagość
Nagość w filmie, nawet bardzo odważna, jest w porządku i może stanowić bardzo wymowny środek wyrazu – pod warunkiem, że rzeczywiście służy czemuś więcej, niż tylko możliwości reklamowania obrazu słowami „zobacz cycki tej seksbomby w nowym filmie specjalisty od filmów z cyckami”. A w sporej części polskich produkcji nie służy nawet temu, bo w sumie dawno nie mieliśmy żadnej seksbomby na ekranie. Być może to jakiś naturalizm albo próba odzwierciedlenia realiów życia bohaterów… ale kiedy widzę nagą laskę, która w samym środku śnieżnej zimy w typowo polskiej kamienicy leży sama w pościeli zupełnie poodkrywana i nie trzęsie się z zimna – mam ochotę zapytać twórców, czy kiedykolwiek mieli przyjemność nocować w kamienicy. To tyle, jeśli chodzi o wiarygodność i skrupulatne planowanie scen.
Patryk Vega
Za cały komentarz do tego punktu powinien w zasadzie wystarczyć żenujący zwiastun Kobiet mafii. Być może część Czytelników w tym momencie poczuje się urażonych albo – niewykluczone, że słusznie – oskarży mnie o kulturalny snobizm… Ale naprawdę uważam, że przed jakimikolwiek materiałami firmowanymi nazwiskiem Vegi powinno się puszczać ostrzeżenie o szkodliwości dla zdrowia.
Mylące zwiastuny
Polscy dystrybutorzy z lubością ostatnio kłamią w zwiastunach. I nie chodzi tu o takie budowanie napięcia, żeby potem zaskoczyć widza jakimś zwrotem akcji… Oglądając jakikolwiek zwiastun przygotowany przez polskiego dystrybutora, należy brać poprawkę na to, że w kinie dostaniemy gatunkowo zupełnie inny film. Dramat zamiast komedii. Film akcji zamiast dramatu. Wyciskacz łez zamiast horroru. Ok, ten zarzut nie dotyczy może filmów Vegi i Smarzowskiego, bo tam akurat bardzo trudno byłoby przekłamać klimat. Ale w pozostałych przypadkach – bądźcie ostrożni.
Mali psychopaci
Ostatnimi czasy polskie kino lansuje niezbyt utalentowane aktorsko, ale za to bardzo urocze dzieciaczki – nie byłoby w tym w zasadzie nic złego, gdyby nie to, że te dzieci mają w filmie jedno zadanie: manipulować dorosłymi dla osiągnięcia własnych, niekiedy dość psychopatycznych celów. Jeszcze gorzej, że często to jest motorem całej fabuły… a już najgorzej, że zamiast dobrze to wykorzystać i zrobić całkiem zabawną komedię o wrednych dzieciakach, nasi twórcy wolą opakować to wszystko w lukier i ckliwość, próbując nam wmówić, że mały diabeł działa z jakichś moralnych pobudek dla osiągnięcia przymusowej powszechnej szczęśliwości. Wielkooka dziewuszka znęcająca się nad pogrążonym w żałobie Malajkatem w Listach do M. 3 to sztandarowy przykład lukrowania patologii.
Oderwanie od rzeczywistości
Wszyscy wiemy, że kino stanowi jakąś formę ucieczki od rzeczywistości. Ale z drugiej strony, stara się też dość wiernie sportretować warunki, w jakich umieszcza swoich bohaterów. Problem w tym, że według naszego współczesnego kina Polska chyba ma rozdwojenie jaźni. O dziwo, nie ma to nawet nic wspólnego z polityką – ale w zależności od gatunku polskie filmy kreślą dwie tak skrajne wizje rzeczywistości, że prawie nikt dziś nie pokazuje na ekranie zwykłego, statystycznego Polaka i jego prawdziwego świata. Z jednej strony mamy szereg „lekkich” filmów i komedyjek rozgrywanych w wyimaginowanej Warszawie, która zwyczajnie nie istnieje – wymuskanej, czystej, bajkowej, pełnej wyłącznie młodych, pięknych, bogatych hipsterów i trendy knajpek. Świat, w którym w Wigilię ludzie niespiesznie spacerują po galeriach handlowych i tańczą na ulicy, zamiast zasuwać na szmacie i przy garach, żeby zdążyć ze wszystkim przed przyjazdem tabunów gości. Na drugim biegunie plasuje się Smarzowski i jego przepite portrety głębokiej i wszechobecnej patologii, wspierane ochoczo przez Patryka Vegę i jego teorie spiskowe o tym, że wszystkimi dziedzinami życia w Polsce rządzi taka czy inna mafia. Strach się bać. Gdzie w tym wszystkim ty, ja i miliony zwykłych Polaków, którzy po prostu spokojnie sobie żyją w przeciętnie cywilizowanym kraju? Nie wiadomo.
Wbrew temu, co można by wywnioskować z powyższego tekstu, w polskim kinie w ostatnich latach nie dzieje się wcale aż tak źle… obiecujące debiuty, coraz lepsze scenariusze, efektownie opowiadane historie, świeże spojrzenie młodych reżyserów – jest w czym pokładać nadzieję. Ale równocześnie te nieśmiertelne plagi są już tak wrośnięte w krajobraz polskiego kina, że czasem wręcz stanowią jego cechy definicyjne. W świadomości wielu ludzi polski film = niesłyszalne dialogi i Karolak. Ale może wcale nie musi tak być… może jeszcze doczekamy się zmian?
1 komentarz
No niestety większość polskich filmów wpisuję się w opisane przez Ciebie punkty. Chociaż nadużyciem byłoby pisać, że to dotyczy całości polskiego kina. Z perspektywy dajmy na to ostatnich 70 lat w Polsce powstało mnóstwo świetnych filmów, nagrodzonych na największych światowych festiwalach. Po części też i te, w ostatnio napisanym przeze mnie artykule o najważniejszych polskich filmach nawiązujących do tematyki IT: https://www.dobreprogramy.pl/Dementor/Najwazniejsze-polskie-filmy-odnoszace-sie-do-tematyki-IT,85259.html Pozdrawiam
Komentarze zostały wyłączone.