Tęskniliście za Adasiem Miauczyńskim? To biegnijcie do kina, bo Marek Koterski właśnie wraca z nowym filmem 7 uczuć. Tym razem w rolę Adasia wciela się Misiek Koterski, zabierając nas do dzieciństwa i lat szkolnych Miauczyńskiego. W międzyczasie reżyser przyznaje, że to najważniejszy film w jego karierze, a krytycy zastanawiają się, czy aby na pewno najlepszy – co z tego wszystkiego wynika?
Czy wyszedł z tego najlepszy film w karierze Koterskiego? Zależy, o którego z panów pytacie… bo Misiek dokonuje tu rzeczy zaskakujących i nawet tym, którzy poważnie wątpili w jego umiejętności aktorskie, udowadnia, że przy dobrze dobranej roli może naprawdę sporo pokazać. Chociaż trzeba przyznać, że to prawdopodobnie konwencja filmu i pewien prosty, ale niesamowicie sugestywny zabieg bardzo działa tu na jego korzyść – przez większość filmu Misiek Koterski gra tu bowiem dziecko w wieku szkolnym. I fantastycznie się w roli małego chłopca odnajduje.
Zresztą – nie on jeden. Już sama decyzja, by obsadzić w roli małego Adasia i jego szkolnych kolegów dorosłych (żeby nie powiedzieć: niekiedy bardzo już dojrzałych) aktorów, była strzałem w dziesiątkę. Ale to, jak świetnie aktorzy dobrani są do poszczególnych ról, to już po prostu majstersztyk. Katarzyna Figura w roli klasowej piękności, Gabriela Muskała jako kujonka, Andrzej Chyra jako ten popularny i charyzmatyczny chłopak, któremu żadna dziewczyna w klasie się nie oprze, Tomasz Karolak jako klasowy grubasek… A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo cały film upstrzony jest znanymi nazwiskami polskiej sceny filmowej – i chyba nie ma tu ani jednej roli, która nie zasługiwałaby co najmniej na piątkę.
Obsadzenie dorosłych w rolach dzieci to nie tylko źródło absurdalnego humoru i zabieg ułatwiający utożsamianie się z bohaterami. To także decyzja mocno wpisana w to, co Koterski chce tym filmem powiedzieć o dzieciństwie, dorosłości i o tym, jak traumy z dzieciństwa, wzorce wyniesione z domu i szkoły, czy nawet pozornie niewielkie wydarzenia z wczesnych lat rzutują na to, kim stajemy się w przyszłości i z jakimi musimy mierzyć się problemami. Ramą dla całej historii jest wizyta dorosłego Adama Miauczyńskiego u psychoterapeutki (w tej roli głos Krystyny Czubówny), która iście po freudowsku zaczyna wypytywać od razu o dzieciństwo i to w nim szukać źródeł życiowego zagubienia i trudności emocjonalnych Adasia.
Ta szkolna część filmu jest po prostu rewelacyjna – zaskakująco lekko opowiedziana i bardzo zabawna, mimo że cały czas gdzieś w tle unosi się gorzka refleksja. W oczywisty sposób nawiązuje do Gombrowicza, upupiania i dorabiania gęby. Jest jednocześnie absurdalna, gdy Figura i Dorociński wciskają się w szkolne mundurki, ale i bardzo realistyczna, wręcz swojska – i nawet ludzie o całe pokolenia młodsi od Miauczyńskiego mają tu szansę poczuć się, jakby wrócili do podstawówki.
Koterski nie szczędzi tu refleksji nad stanem polskiej edukacji, który chyba zresztą na przestrzeni lat wcale się tak bardzo nie zmienił… Szkoła to w końcu takie magiczne miejsce, w którym nauczą cię nazw wszystkich odnóg Nilu i masy innych faktów, które przydadzą ci się dopiero na emeryturze przy rozwiązywaniu krzyżówek… ale z pewnością nie nauczą cię tego, jak radzić sobie z codziennością, przeżywaniem emocji i wyrażaniem uczuć. Dopiero całe lata później, w gabinecie psychoterapeuty będziemy uczyć się tego, jak obchodzić się z sobą samym i innymi ludźmi… o całe lata za późno, kiedy wypuścimy już w świat kolejne, równie zagubione pokolenie. Bo nie ma w 7 uczuciach taryfy ulgowej także dla rodziców i tego, jak kształtują nas wzorce relacji wyniesione z domu.
Przesłanie 7 uczuć jest bardzo czytelne – w pewnym momencie nawet aż za bardzo. I to jest chyba jeden z bardzo niewielu problemów tego filmu. Wszystko, co następuje po subtelnej, ale bardzo sugestywnej scenie ze skakankami, jest już okropnie łopatologiczne. Monolog wcielającej się w rolę woźnej Soni Bohosiewicz jest już podany tak bardzo wprost, że w zasadzie zamienia się w otwarty manifest o tym, że dzieci należy szanować, słuchać ich i traktować jak partnera w rozmowie – i strasznie zgrzyta to na tle filmu, który do tego momentu był dosyć subtelny, nawet jeśli bardzo naszpikowany refleksjami, to jednak podany w taki sposób, by widz sam je sobie z poszczególnych scen wyciągał… a nie, by wbijano mu je do głowy miotłą przez łeb. Myślę, że całą tę końcówkę można by po prostu wyciąć i artystycznie film tylko by na tym zyskał. Choć może Koterski bardzo chciał się upewnić, że to, co ma do powiedzenia, dotrze do absolutnie każdego widza… No chyba, że to jeszcze dodatkowo jakiś wyższy poziom refleksji i metafory o szkole, która nie uczy nas samodzielnego myślenia.
Zostawiam tu Koterskiemu kredyt zaufania, bo jako całość film jest drobiazgowo zaplanowany i widać, że reżyser jest bardzo świadomy tego, co, kiedy i dlaczego robi. Wystarczy spojrzeć na to, jak płynnie i subtelnie wplata w 7 uczuć cytaty ze swoich poprzednich filmów – czy to w tekście („zupy zjedz talerz gorącej, pomidorowa”), czy zatrudniając na trzecim planie poprzednich odtwórców Adasia Miauczyńskiego.
Jest jeszcze jedna rzecz, która trochę mi w 7 uczuciach zgrzyta. Koterski wprowadza tu naprawdę niezłe i ciekawe zabiegi formalne, ale potem nagle one znikają, jakby gdzieś w międzyczasie o nich zapomniał. Najbardziej chyba żal zarzuconego w pewnym momencie pomysłu, by Krystyna Czubówna poza udzielaniem głosu terapeutce, była też narratorem filmu. W początkowych scenach Czubówna zza kadru obwieszcza nam kto jest kim: oto tata Adasia, tata Adasia nosi teczkę. Nie da się tu uciec od skojarzeń z filmami przyrodniczymi i to ustawia widza w bardzo ciekawej pozycji względem oglądanych wydarzeń. Jednocześnie narracja jest prowadzona takim językiem, jakby wyjęto ją z przedszkolnej czytanki, co też jest świetnym zabiegiem i wpisuje się w tę konwencję opowiadania o dzieciństwie. Może Adaś w pewnym momencie wyrasta z czytanek na rzecz pytań zadawanych przez psychoterapeutkę… Ale bardzo szkoda, że ta forma narracji zostaje w pewnym momencie zarzucona, bo była świetnym smaczkiem i dodatkowym elementem humorystycznym.
Czy więc ostatecznie 7 uczuć to najlepszy z filmów Marka Koterskiego? Na pewno miał na to potencjał, ale ostatecznie chyba jednak nie wysuwa się na prowadzenie. Z Dniem świra naprawdę trudno jest konkurować, a tutaj dodatkowo pojawia się kilka zgrzytów, które trochę wybijają widza z rytmu. Cały czas jest to jednak Koterski w bardzo dobrej formie i starym stylu – a 7 uczuć to zdecydowanie film wart waszej uwagi.
1 komentarz
Dla mnie ten film jest, niestety, ale ogromną porażką 🙁 Doskonale wiem, jakie było jego przesłanie i ono było świetne. Wszystko jednak poszło na marne przez wykonanie – wyszło zbyt dziecinnie i nużąco. Na początku, ba, mniej więcej do połowy jeszcze jakoś się to oglądało, potem już się marzyło, żeby był już koniec.
Nigdy nie widziałam takiej rzeszy ludzi, która by podczas seansu z kina wychodziła, naprawdę. I w sumie żałuję, że sama tego nie zrobiłam.
Komentarze zostały wyłączone.