5 najgorszych okładek z mojej półki

by Mila

Jeśli chodzi o książki, jestem straszną estetką. Wszyscy wiemy, że książek nie należy oceniać po okładce, ale czasem projektant i jego wybujała wyobraźnia potrafią zrobić krzywdę nawet najlepszym tekstom. Trudno mi na to przymknąć oko, dlatego z reguły staram się wybierać naprawdę dobrze zrobione wydania.

Niestety nie zawsze jest w czym wybierać. Nie mówiąc już o tym, że jestem też nałogowym książkoholikiem… i pod wpływem impulsu zdarza mi się kupić coś, co zdecydowanie zaniży wartość estetyczną mojej biblioteczki. Mam kilka takich książek. Niedużo, ale jednak. I to właśnie o nich zamierzam dzisiaj opowiedzieć.

Oto 5 najgorszych okładek z mojej półki:

1.Virginia Woolf, Pani Dalloway, wyd. Znak, 2016.
Virginia Woolf zasługuje na to, żeby wydać ją porządnie. Mam na półce kilka jej tekstów, zarówno w oryginale, jak i w polskich tłumaczeniach – i większość wydań trzyma poziom. Trochę trudno mi więc zrozumieć, skąd wzięła się okładka Pani Dalloway wypuszczona w tym roku przez Znak.

pani dalloway

Moje pierwsze skojarzenie? Portret Glenn Close w kolorowance dla małych dam. Im dłużej patrzę na ten projekt, tym bardziej jestem przekonana, że jego twórca nie mógł sobie przypomnieć, czy ma przygotować okładkę książki dla dzieci czy może taniego romansu. Wybrał więc coś pomiędzy. A później już nikomu do głowy nie przyszło, że Virginia Woolf nie bardzo pasuje do żadnej z tych kategorii.

Sam styl to jeszcze nie wszystko… Równie nieprzyjemny jest brak symetrii. Ktoś tu chyba zapomniał porządnie wymierzyć grzbiet i resztę elementów, bo nie sądzę, żeby przesunięcie tytułu do lewej krawędzi było zamierzone. Czyli to efekt niedbalstwa. Gdzie jak gdzie, ale żeby niedbalstwo w Znaku…

2. Charles Bukowski, Kobiety, wyd. Noir sur blanc, 2014.
Wiem, że nie raz i nie dwa narzekałam już na nowe wydanie Bukowskiego… I tak naprawdę wszystkie książki z serii spokojnie mogłyby się znaleźć na tej liście. Ale niech chociaż jedna posłuży za przykład.

kobiety

Kobiety mają przynajmniej tę zaletę, że z okładki da się cokolwiek odczytać. Są w tej serii i takie książki, gdzie jaskrawozielony tekst na jaskraworóżowym tle po prostu skacze przed oczami. Nie wiem, czy to ogromne nazwisko miało być hołdem dla ego Charlesa, czy tylko próbowano nim zapchać przestrzeń na okładce… Dla stanika też pewnie znalazłoby się jakieś merytoryczne usprawiedliwienie. Ale estetycznie to kompletnie nie jest moja bajka.

Nie lubię tego wydania. Zwłaszcza, że jest cokolwiek nieporęczne i niewygodne w czytaniu.

3. Ernest Hemingway, Zielone wzgórza Afryki, wyd. Iskry, 1990.
Zdaję sobie sprawę, że początek lat 90. nie był pewnie najprostszym okresem dla wielu wydawnictw. Nie mówiąc już o trendach w ubiorze czy sztuce użytkowej – wszyscy wiemy, jak było, mamy zdjęcia z tamtych czasów w rodzinnych albumach. Tak się składa, że Ernestowi też się wtedy dostało.

ernest

Patrząc na tę okładkę, mam skojarzenia z gazetką szkolną. Co prawda w gazetce szkolnej zamiast zdjęcia Papy byłby pewnie jakiś rysunek… ale poziom skomplikowania projektu jest mniej więcej podobny.

4. Ernest Hemingway, Za rzekę w cień drzew, wyd. Elipsa, 1991.
Znów Ernest i znów lata 90. Tym razem jednak estetyczny zwrot o 180 stopni. Ktoś postanowił dorobić Ernestowi komiksową gębę.

za rzekę

Wbrew pozorom w środku wcale nie ma obrazków. Jest tekst mocno stłoczony na dwustu zadziwiająco podłużnych stronach. Dobór fontów na okładce – co najmniej zadziwiający. Dziewczę z rysunku kojarzy mi się ze skandynawskimi romansidłami, a to nie jest skojarzenie, które chciałabym zapamiętać w związku z Hemingwayem. Chętnie bym się dowiedziała, co tak naprawdę przyświecało projektantowi…

5. F. Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby, wyd. Rebis, 2012.
Tutaj znów mamy przedstawiciela większej serii. Z jakichś powodów Rebis postanowił pokarać nie tylko tę powieść, ale i inne cudowne teksty Fitzgeralda twarzami kobiet z reklamy kremu na zmarszczki.

scott

Ja rozumiem, że Scott pisze o miłości, że pisze o pięknych kobietach… ale żeby od razu rozdmuchiwać ten motyw na trzy czwarte okładki? Trudno się wyzbyć skojarzenia z literaturą aż nazbyt kobiecą. I jeśli ktokolwiek zrezygnuje z Gatsby’ego i reszty, kierując się tą okładką, nie będę go nawet winić. Fitzgerald pisał z klasą, dlaczego więc nie można go było z klasą wydać?

Żeby było jasne – wszystkie te uwagi czynię z pozycji prawdopodobnie najgorszego projektanta okładek w dziejach ludzkości. Moja wyobraźnia nie ogarnia stworzenia od zera całej graficznej koncepcji, o czym mogło się przekonać kilka osób na zajęciach z edytorstwa. Widzę, co nie gra w gotowym materiale, ale żeby tak z pustej kartki zrobić coś, co ma ręce i nogi? Nie da rady. Ale różnica między mną a twórcami powyższych okładek jest dość istotna – efekt mojej radosnej graficznej twórczości nie będzie „zdobił” nikomu biblioteczki.

Przeczytaj także: