Czwarty sezon głośnego serialu na podstawie prozy Margaret Atwood już za nami! Pełnej recenzji nie będę pisać (bo mam w planach inny tekst w temacie), ale mam kilka przemyśleń na gorąco – i dzielę się nimi w tym tekście. [Tekst zawiera srogie spoilery].
1. Czy możemy docenić, jaką wspaniałą żoną żołnierza jest w tym sezonie Luke? Bardzo podoba mi się to odwrócenie ról – bo kiedy ostatnio widzieliście mężczyznę, który zostaje w domu z dzieckiem, podczas gdy jego żona nie oglądając się na nic, rusza w świat walczyć o Większą Sprawę? Mężczyznę, który musi sobie radzić z bezradnością i poczuciem opuszczenia, który na głos wypowiada te wszystkie rozterki, jakich tylu ekranowym żonom nie wypadało wypowiedzieć, bo byłoby to niepatriotyczne: dlaczego ukochana osoba nie ukryła się ze mną w bezpiecznym miejscu, tylko została tam, wiedząc, że może mnie już nigdy nie zobaczyć? Dlaczego wybrała jakąś cholerną Wielką Sprawę zamiast mnie? Zadziwiające, że jak włoży się takie refleksje w męskiego bohatera, to jakoś łatwiej przyjąć jego argumenty, zamiast tylko machnąć ręką na roszczeniową marudę, która ewidentnie nie rozumie racji stanu.
2. Jakim cudem właściwie Nick jeszcze żyje? W tym sezonie tak bardzo obnosi się z June i uczuciem do niej, że w Gileadzie, który znam, i w dodatku na tak eksponowanym stanowisku, jakie teraz zajmuje, już dawno by go rozstrzelano za zbrodnię niewierności żonie. I za bezczeszczenie cudzej Podręcznej. No bo serio, całowanie się na oczach ludzi? Ktoś tu się chyba poczuł zbyt pewnie po tym awansie.
3. Czy moglibyśmy wreszcie skończyć z tym wiecznym cyklem, w którym June ciągle ucieka i jest łapana, znowu ucieka i znowu ją łapią, a potem – szok, nie? – znowu ucieka i znowu ją łapią? Serio, to się zrobiło nudne już parę sezonów temu. Rozumiem, że działalność w ruchu oporu wiąże się ze specyficznym rodzajem zagrożeń, ale są chyba jakieś inne motywy, które można by tu eksplorować, a nie wiecznie robić z June cyrkową mistrzynię ucieczek.
4. Czy moglibyśmy docenić ten poruszający moment, kiedy June zeznaje przed sądem, patrząc prosto w kamerę – a tak naprawdę wszyscy wiemy, że nie mówi wyłącznie o bohaterkach serialu, ale milionach rzeczywistych kobiet, które poniosły śmierć z rąk przemocowych mężczyzn i których głosy nigdy nie zostaną usłyszane? W ogóle bardzo mi się podoba, jak ten sezon stał się dość rozbudowaną metaforą procesu w sprawie gwałtu, w którym dojście do sprawiedliwości graniczy niemal z niemożliwością.
5. Czy Mckenna Grace grająca Esther nie wygląda jak młodsza siostra Kiernan Shipki znanej z roli Sabriny nastoletniej czarownicy z serialu Netflixa?
6. Czy ja naprawdę właśnie obejrzałam, jak June gwałci swojego męża? To zdecydowanie nie było coś, co chciałabym oglądać… Walczę ze sobą w kwestii tego, czy ta scena była w serialu potrzebna. Z jednej strony wpisuje się w temat reprodukcji traumy i przemocy, dość dobrze pokazuje też, że w gwałcie nie chodzi o seks, a o dominację i kontrolę… Ale z drugiej strony – June ma wiele innych scen, w których ewidentnie widać, że nie mogąc zapanować nad własną sytuacją i przeżyciami, próbuje kontrolować wszystkich wokół i decydować o tym, jak mają przeżywać swoje traumy. Nie wiem, czy trzeba było to jeszcze dodatkowo podkreślać tą wybitnie niekomfortową sceną.
7. Czy możemy docenić, jak interesująco twórcy grają kolorami? Kolory były ważne na przestrzeni całego serialu, ale teraz nabierają dodatkowego znaczenia. Nawet po opuszczeniu Gileadu Serenę Joy wciąż otaczają niebieskie i turkusowe elementy, Podręczne nawet po zrzuceniu habitów nadal noszą bordowe i czerwone ubrania… Taki subtelny znak, że można wyjść z Gileadu, ale Gilead tak łatwo nie wyjdzie z ciebie. Dodatkowo jeszcze June, w której ubiorze przeplatają się czerwone i niebieskie elementy, podkreślając, jak na wolności łączy traumę bycia Podręczną z byciem żoną i matką. Mała rzecz, a jak buduje klimat.
8. Czy Fred ma jakieś granice bycia koszmarnie irytującym? Bo aż trudno się powstrzymać przed wymierzeniem sobie wielkiego facepalma. Doskonale wyszło mu wejście w rolę tego typa, który najpierw cię gwałci i grozi ci śmiercią, a potem ci mówi, że to wszystko z miłości i że przecież fantastycznie się bawiłaś – i najwyraźniej głęboko w to wierzy, i w swoim ograniczonym rozumku psychopaty nie jest w stanie pojąć, co się tak naprawdę wydarzyło.
9. Jak bardzo złym człowiekiem jestem, jeżeli czułam się autentycznie szczęśliwa, oglądając scenę brutalnego mordu? Bo się czułam. Nie mówiąc o tym, że czekałam na nią od początku sezonu.
10. Czy my na pewno potrzebujemy jeszcze jednego sezonu? Wiem, że zostało jeszcze kilka ważnych wątków do domknięcia, sytuacja kilku istotnych postaci jest jeszcze niewyjaśniona, a ja też w sumie chciałabym zobaczyć, jak ten przeklęty Gilead wali się w gruzy… Ale finał sezonu był na tyle satysfakcjonujący, że gdyby serial miał się na tym skończyć, to wcale bym się nie obraziła.
A jakie wrażenie na was zrobił czwarty sezon Opowieści Podręcznej?
1 komentarz
Cześć zrobił na mnie podobne wrażenie. Bardzo podobne. Chciałabym zobaczyć kolejny sezon, mimo niektórych irytujących scen jakie zobaczyłam dotychczas. Ten serial jest ważny dla ludzkości.
Komentarze zostały wyłączone.