Fangirling to takie śmieszne zjawisko, które w sekundę zamienia dorosłe kobiety w nastoletnie podlotki. Wystarczy im pokazać na przykład fotkę brytyjskiego aktora w perfekcyjnie skrojonym garniturze. I koszuli opiętej tak, że zaraz guziki puszczą.
Z życia blogera
Dziś przedostatni dzień roku, więc to bardzo dobry czas na małe podsumowanie. To nie był dobry rok dla kultury… pełen smutnych pożegnań, często nieprzystających do praw rządzących demografią. Pewnie wielu z nas od dawna wypatruje jego końca, licząc po cichu, że wraz ze zmianą daty zniknie to dziwaczne fatum…
Święta, święta i prawie po świętach… Ale zanim pożegnamy się z choinką, przyjrzyjmy się jeszcze najlepszym spośród tegorocznych świątecznych reklam. A jest się czemu przyglądać, bo świąteczne reklamy to nie tylko świecąca ciężarówka Coca Coli. W tym roku wiele firm postawiło na wzruszenie widza i pobudzenie w nim refleksji – i naprawdę im się to udało.
Całkiem niedawno pisałam o tym, że bloger ma zawsze za mało czasu. Od tamtej pory wcale nie zmieniłam zdania… dotarło do mnie jednak, ile przeciętny bloger marnuje czasu na różne bezsensowne działania.
Od pewnego czasu Love Actually smakuje trochę inaczej niż zwykle. Do tej pory zwykle przez kilka pierwszych minut miałam niekontrolowany wyszczerz na twarzy. Dopiero potem zastępowała go błoga radość i relaks mięśni twarzy. Od pewnego czasu jest nieco inaczej… przy nazwisku Rickmana zaczynam pociągać nosem. Po chwili przechodzi, ale Love Actually już w pewnym sensie bez Rickmana to wciąż trochę dziwne doświadczenie.
Czasem wyobrażam sobie, jak wyglądałby dzień z idealnego życia blogera. Wstajesz rano, bez pośpiechu bierzesz prysznic i robisz sobie śniadanie. Przy porannej kawie przeglądasz prasówkę, szukasz inspiracji, sprawdzasz, o czym ostatnio piszą inni i dyskutujesz z nimi na ich blogach.
4 dni, ponad 700 wystawców, prawie 70 tysięcy zwiedzających i niezliczone ilości książek – tak wygląda podsumowanie tegorocznych Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Brzmi imponująco… zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że prawdopodobnie zdecydowana większość tej masy gości przewinęła się przez halę EXPO w sobotę. Nic dziwnego, że tego dnia w środku panowały warunki iście tropikalne…
Kilka tygodni temu odwiedził mnie brat ze swoją dziewczyną i tak się jakoś złożyło, że w przerwach między kolejnymi atrakcjami turystycznymi oboje zgodnie postanowili zrelaksować się przy oglądaniu Pokemonów. Więc się relaksowaliśmy. Przy Pokemonach. Gdyby ktoś miał wątpliwości – wszyscy troje jesteśmy zdecydowanie pełnoletni.
Dzisiaj – dla odmiany – będzie o knajpie. Co prawda nie jestem krytykiem kulinarnym ani tym bardziej wybitnym znawcą lokalnych pubów… ale jeśli chodzi o knajpy wzorowane na miejscach z moich ukochanych książek, filmów i seriali – jestem wielką fanką, jeszcze zanim do nich wejdę.
31 sierpnia przypada małe święto, Dzień Blogów i Blogerów. A to idealna okazja, żeby opowiedzieć co nieco o tym, jak to wszystko się zaczęło.
Wbrew temu, co napisałam w jednym z poprzednich postów, potterowskie fan fiction wcale nie było pierwszym blogiem, do którego przyłożyłam rękę. Pierwszym od początku do końca moim, owszem (o ile w ogóle da się tak powiedzieć o fanowskich opowiadaniach). Ale przed nim było coś jeszcze. Coś, z czego moja pamięć chyba nie jest dumna, skoro zagrzebała to gdzieś głęboko w odmętach bezużytecznych wspomnień… i nawet dla mnie to odkrycie było zaskakujące.