Wszystkie 8 zalet serialu 1983

by Mila

Pierwsza polska produkcja Netflixa opowiadająca alternatywną historię naszego kraju zbiera straszne cięgi od krytyków – trochę mnie to zasmuciło, więc postanowiłam poszukać jednak jakichś jej zalet. Trochę mi to zajęło. Nie obyło się bez wsparcia grzańca galicyjskiego. Już prawie myślałam, że nie podołam… Ale udało się. Przed wami wszystkie 8 zalet serialu 1983:

Nie ma w nim Karolaka

Ani Adamczyka. Co trochę zakrawa na cud, bo poza nimi w obsadzie są niemal WSZYSCY.

Jest krótki

Co prawda każdy odcinek niemiłosiernie ciągnie się przez bitą godzinę, ale odcinków jest zaledwie 8. Co, w przypadku gdy serial wam się nie spodoba, zmarnuje wam zaledwie 8 godzin życia. To tylko tyle, co jeden zły dzień w pracy.

Podoba się na zachodzie

1983 zbiera zaskakująco sprzeczne recenzje. Nad Wisłą trudno znaleźć kogoś, kto by go pochwalił, a większość widzów albo jest bardzo rozczarowana, albo po całości kpi sobie z pierwszej polskiej produkcji Netflixa. W Stanach za to serial zbiera dość entuzjastyczne recenzje. Zdaniem reżyserki części odcinków, Agnieszki Holland, jest do dowód na to, że Polacy dla zasady tę produkcję hejtują i w ogóle to się nie znają na serialach. W Stanach się znają, to im się podoba.

Być może ja też się nie znam, ale śmiem zaproponować nieco inne wyjaśnienie tej rozbieżności. Na zachodzie serial może się podobać bardziej z dwóch prostych powodów. Po pierwsze: oryginalny scenariusz nie wiedzieć czemu napisany został po angielsku. Przez Amerykanina. Zachodni widz dostaje więc historię opowiedzianą z punktu widzenia kogoś, kto prawdopodobnie podziela jego poziom wiedzy o Polsce. Na szczęście obyło się bez białych niedźwiedzi na ulicach. My siłą rzeczy jesteśmy nieco bardziej wrażliwi na wszelakie absurdy historyczne i zmarnowane szanse – a czasem serial aż prosi się o wzmiankę o takiej czy innej postaci. Albo o krótkie, celne zdanie, które nam aż ciśnie się na usta, a amerykański scenarzysta wstawia w tym miejscu jakiś napuszony bełkot.

Kadr z serialu <em>1983</em>, 2018.

Kadr z serialu 1983, 2018.

Anglojęzyczny widz dostaje też dialogi w formie oryginalnej, tak jak je początkowo wymyślono – i one brzmią dosyć sensownie. My dostaliśmy za to dialogi przetłumaczone chyba przez automat Google’a. Nienaturalne. Nieskładne. Niegramatyczne. Pełne kulawych kalk językowych angielskich idiomów. I dziwnych błędów – jakby czasem aktor miał w scenariuszu literówkę zmieniającą sens wypowiedzi, ale nikt, poczynając od aktora, a na reżyserkach kończąc, nie zauważył, że gość mówi o kobiecie przy pomocy męskiej odmiany czasowników. Sprawdzałam osobiście – angielski dubbing brzmi o niebo lepiej. I przynajmniej częściowo ukrywa żenującą grę nawet najlepszych aktorów na planie, którzy nie są w stanie wiele zrobić ze skandalicznie źle napisanymi po polsku kwestiami.

Ale ja pewnie po prostu jestem hejterem. Ważne, że na świecie się podoba.

Bardzo ciekawa koncepcja

Wyjściowy pomysł na serial brzmiał świetnie: co by było, gdyby Mur Berliński nie upadł, Związek Radziecki się nie rozpadł, a w Polsce nadal była komuna – i gdyby jakimś cudem udało jej się prężnie rozwinąć gospodarkę. Wystarczyło trochę sięgnąć do Orwella, trochę puścić wodze fantazji, dorzucić parę dat, faktów, nazwisk i miejsc, które w tej części Europy brzmią znajomo – i całkiem ciekawy świat przedstawiony gotowy. Problem w tym, że świat przedstawiony to jedno. Coś się w nim jeszcze musi dziać. A w 1983 fabuła trzyma się kupy głównie na słowo honoru.

Nadzieja reżimu i młody pupilek komunistów (Maciej Musiał) szuka prawdy o swoich zmarłych w zamachu terrorystycznym rodzicach i może się bardzo zdziwić. Dzieci wymordowanej opozycji demokratycznej (w tym Michalina Olszańska) wysadzają różne rzeczy w powietrze. Chyba w ramach zemsty, trudno powiedzieć. Skompromitowany oficer śledczy (Robert Więckiewicz) niby tropi tę partyzantkę, ale w sumie to nie do końca. Jacyś generałowie planują jakiś przewrót, ale też trudno powiedzieć, do czego to ma doprowadzić. Nie wiadomo, kto jest kim – i to nie w tym dobrym stylu, kiedy wraz z rozwojem intrygi zmieniają się sympatie widza. Tu raczej nie ma sympatii. Po prostu nie bardzo wiadomo, o co ludziom chodzi. Bohaterowie rozmawiają ze sobą wyłącznie o sprawach większych niż życie, napuszone słowa „wolność” i „rewolucja” padają na każdym kroku, ale pod nimi jak zwykle nic więcej nie ma. Może to też jakaś diagnoza polskości. Na rewolucje i strzelanie do wroga zawsze mamy jakiś plan. Ale na to, co potem, to już gorzej…

Kadr z serialu <em>1983</em>, 2018.

Kadr z serialu 1983, 2018.

Wizualnie ciekawy – i pełen nawiązań

Myślę, że gdyby ktoś dużo bardziej ode mnie biegły w historycznych smaczkach usiadł i przeanalizował kadr po kadrze, mogłoby się okazać, że bardzo dużo pracy włożono w realizacyjną stronę tego serialu. I że obraz ma nam do powiedzenia dużo więcej niż scenariusz (co też nie jest takie trudne). Bo rozmaitych aluzji (czasami złośliwych: vide mapa warszawskiego metra) nawet na oko laika jest tu całkiem sporo. Niektóre aż walą po głowie, jak błękitne mundury i koń, któremu już tylko imienia Kasztanka brakowało – czy ktokolwiek myślał o bohaterze Mirosława Zbrojewicza inaczej niż: no, ten taki Piłsudski? W warstwie wizualnej 1983 (którego akcja rozgrywa się w 2003 roku, logiczne) próbuje łączyć ze sobą niekiedy absurdalne rzeczy. Szklane domy, nowoczesne biura, postęp techniczny i coś na wzór smartfonów… a za chwilę rozklekotane polonezy, jelcze i bardzo retro kostiumy. Dostajemy straszny miszmasz stylów: tu nowoczesność, tu komuna, tu dwudziestolecie międzywojenne… Chwilami trochę to godzi w wiarygodność serialu, ale z drugiej strony jest bardzo interesujące. Z przyjemnością można na ten serial popatrzeć – zwłaszcza, że niektóre zakątki Warszawy wyglądają jak wyjęte z Blade Runnera czy Sin City.

Dźwięk jest słyszalny

Trzeba przyznać, że twórcom 1983 udało się rozwiązać podstawowy problem polskiej kinematografii – dźwięk jest słyszalny bez zarzutu. Czy może raczej – nie można postawić zarzutu, że aktorzy mamroczą pod nosem i nie wiadomo, co mówią. Słychać ich tak, że wiadomo. Da się jednak postawić inny zarzut. Bo kiedy dogrywano dźwięki w studiu, nikt chyba nie pomyślał, że można by je nieco zróżnicować w zależności od tego, w jakich lokacjach rozgrywa się akcja i jak daleko stoją bohaterowie. W konsekwencji bohaterów słychać dokładnie tak samo głośno, gdy stoją tuż przy obiektywie kamery, jak i wtedy, gdy są gdzieś na horyzoncie za dwoma szklanymi ścianami. Ale hej, przynajmniej nie ucieknie nam żadne słowo.

Nazywam się Milijon

Wielbicieli Adama Mickiewicza i Marcina Czarnika powinien zainteresować odcinek 5 i wizyta bohaterów na nielegalnym przedstawieniu Dziadów (bo przecież nie ma komuny bez nielegalnych Dziadów). Połączenie Wielkiej improwizacji i Czarnika to miód na moje serce i ulubiony element całego serialu. Nie żeby było w czym wybierać.

Produkcja daje szanse młodym

Wiecie, ja zawsze będę przyklaskiwać wspieraniu młodych talentów. Tutaj wspieramy aż dwóch młodych twórców. Po pierwsze, Macieja Musiała, w którym ktoś nagle dostrzegł potencjał producencki. I twórczy, bo cała ta produkcja to ponoć w sporej części jego pomysł. I po drugie, Joshuę Longa, w którym ktoś nagle dostrzegł potencjał scenopisarski. Trochę zaskakująco, bo facet nigdy wcześniej nic nie napisał. Co może nie byłoby aż takim zarzutem… gdyby przyszło mu pisać o czymś, na czym się zna. Niestety sama sympatia do Polski (Amerykanin Long) ani opowieści dziadków (Musiał, rocznik 1995) nie oznaczają jeszcze, że magicznie zdobywa się umiejętność przekonującego opowiadania o realiach życia w PRL-u. Nawet tym wyobrażonym. Ale przynajmniej panowie mieli szansę. Teraz już wiemy, że być może ich talenty leżą gdzie indziej.

Nie będę ukrywać – nieszczególnie zdziwiło mnie to, że mnie ten serial rozczarował. Z regionalnymi produkcjami Netflixa bywa bardzo różnie, z polskimi serialami podobnie… To nawet ze statystycznego punktu widzenia od początku było ryzykowne przedsięwzięcie. Ale szczerze zdziwiło mnie to, jak bardzo serial mnie rozczarował i jak ciężką przeprawą było dobrnięcie do końca. Szkoda, bo sam koncept miał ogromny potencjał – i gdyby dobrze opowiedzieć w nim jakąś ciekawą historię, mógłby zawojować świat… Ale to chyba tylko w alternatywnej rzeczywistości.

Przeczytaj także: