Cake: wszyscy płaczą z Rachel

by Mila

Kolejne trzy dni festiwalu Netia Off Camera były prawdziwą karuzelą emocji. W NienasyconychSuntan załapałam się na wakacyjne i śródziemnomorskie klimaty przyprawione odrobiną goryczy. Później razem z francuską intelektualistką stojącą w obliczu rozwodu zastanawiałam się, co przyniesie przyszłość – w filmie o dokładnie takim tytule.

Śmierć w Sarajewie przyniosła spodziewaną lekcję krwawej bałkańskiej historii, która do dziś dzieli i emocjonuje mieszkańców regionu. A skoro już mówimy o krwi i śmierci, Ja, Olga Hepnarova rzuciła nieco światła na życie i pokręconą psychikę młodej dziewczyny, która w 1973 roku uważając się za ofiarę odrzucenia przez społeczeństwo z premedytacją wjechała ciężarówką na chodnik i zabiła 8 osób, raniąc kolejnych 12. Z Czechosłowacji przeniosłam się jeszcze na chwilę do Los Angeles, gdzie mój ulubiony Daario Naharis czyli Michiel Huisman w dość absurdalnym i mocno niepokojącym filmie zaserwował mi Zaproszenie na kolację i solidną dawkę napięcia oraz sekciarskiej propagandy.

Po takich przeżyciach warto było sięgnąć na deser po amerykańską Przechowalnię nr 12 i brytyjską Belle – w kontakcie z tego rodzaju kinem wiadomo przecież, że choć może w trakcie nie będzie łatwo, wszystko i tak ostatecznie skończy się dobrze, a po drodze będzie ładnie, estetycznie i wzruszająco.

Do niektórych z tych filmów prawdopodobnie będę jeszcze na blogu wracać, tymczasem jednak po prostu muszę powiedzieć kilka słów o największym (i pozytywnym!) zaskoczeniu tej części festiwalu – o dramatycznej roli Jennifer Aniston w filmie Cake.

Jennifer Aniston w filmie "Cake", reż. Daniel Barnz, 2014.

Jennifer Aniston w filmie „Cake”, reż. Daniel Barnz, 2014.

Nie wiem, co myśli o tym sama Jennifer, ale podejrzewam, że rola Rachel w Przyjaciołach w pewnym sensie była dla jej kariery równocześnie błogosławieństwem i przekleństwem. Z jednej strony przyniosła jej ogromną sławę i pieniądze, a z drugiej… zaowocowała dziesiątkami mniej lub bardziej romantycznych i niezbyt wybitnych komedii robionych na jedno kopyto.

Na tym tle Cake wyróżnia się już na pierwszy rzut oka. Nie uświadczymy tu raczej akcentów komediowych, ewentualnie tu i ówdzie rozbawi nas cięty język bohaterów. Ale tak naprawdę Cake to od początku do końca dramat – dramat kobiety, która w wypadku samochodowym straciła małego synka, a sama na skutek tego zdarzenia zmaga się z chronicznym bólem, depresją i traumą.

Sam film jest dosyć nierówny. Chwilami próbuje być lekki, tu i ówdzie wprowadza epizody, które niewiele wnoszą do całej historii, fabuła jakby nie do końca mogła się zdecydować, czy to opowieść o wychodzeniu z traumy, czy o relacji rodzącej się między dwójką ludzi, którzy przeszli piekło nagłej utraty bliskiej osoby… Ale jedno trzeba tej produkcji przyznać – o bólu potrafi opowiadać w sposób nienachalny i subtelny, powoli, krok po kroczku, a jednocześnie robi piorunujące wrażenie. Nie ma w tym filmie nic odkrywczego, takich historii były już w kinie dziesiątki – ale chyba nie o rewolucyjne zabiegi tutaj chodzi.

Największym atutem Cake jest Jennifer Aniston. Podejrzewam, że mało kto spodziewał się po niej tak dojrzałej i delikatnie zagranej roli, operowania subtelnymi gestami… Jej komediowe role zwykle wymagały pewnego przerysowania, dynamiki, a tutaj przeskok w zupełnie niespodziewaną postać jest tak ogromny, że na początku trudno się do niego przyzwyczaić. Jej bohaterka przez większość czasu jest usztywniona, napięta, oszczędna w ruchach i mimice – i to napięcie udziela się widzowi. Sami drętwiejemy w fotelu, przeżywamy jej ból.

Nie mogę powiedzieć, że Aniston nigdy wcześniej nie doprowadziła mnie do płaczu, bo w kilku momentach Rachel udawało się to znakomicie. Ale tym razem to są zupełnie inne emocje i zupełnie inny ich wymiar. Tym razem cała sala, z mężczyznami włącznie, pociąga nosami, ukradkiem ociera oczy czy chrząka znacząco, próbując ukryć poruszenie. Dopóki tego pociągania nosem nie usłyszałam i nie poczułam na własnej skórze, nieprawdopodobne wydawały mi się wieści o tym, że Aniston na festiwalach filmowych dostawała za tę rolę owacje na stojąco. Że mówiło się o niej w kontekście nominacji do Oscara. Teraz zupełnie mnie to już nie dziwi.

Długo Jennifer Aniston musiała czekać na swoją szansę wyrwania się z komediowych szponów Hollywood. Prawdopodobnie też nie zrobiła tego raz na zawsze… Ale coś pękło. I kto wie, czym jeszcze Aniston może nas zaskoczyć…

Przeczytaj także: