Żółte ptaki: wojna próbowała nas zabić wiosną

by Mila

„Newsweek” napisał o tej książce, że to beletrystyka prawdziwsza od literatury faktu. „The Times” – że to arcydzieło i klasyka. Chyba niemożliwym byłoby z tym polemizować, bo debiutancka powieść Kevina Powersa Żółte ptaki zapowiada solidną porcję doskonałej literatury już od momentu, kiedy po raz pierwszy bierzemy ją do ręki.

Coś niepokojącego jest już w samej okładce, w uchwyconym i zatrzymanym ułamku sekundy, kiedy delikatne, żółte kwiaty zostają nieodwracalnie rozerwane siłą niespodziewanego wybuchu. Jest pewna prosta i zarazem brutalna prawda o społeczeństwie w zacytowanej na samym początku książki tradycyjnej piosence marszowej armii amerykańskiej. A pierwsze zdanie powieści, tak mocno wwiercające się w pamięć, tak proste i jednocześnie tak przytłaczające, już samo w sobie jest mistrzostwem. Wojna próbowała nas zabić wiosną.

Wszystko to wprowadza nas w spalony słońcem i poorany lejami po wybuchających pociskach krajobraz irackiej prowincji Niniwa. To właśnie tam, pomiędzy jednym ostrzałem a drugim, poznajemy dwóch przerażająco młodych mężczyzn w amerykańskich mundurach i z bronią w ręku – Bartle’a, lat dwadzieścia jeden, i Murpha, lat osiemnaście. Bartle i Murph trzymają się razem, bo… tak jakoś wyszło. Ktoś przypadkowo połączył ich w absurdalną parę mentor-żółtodziób, a Bartle – jak głupi – złożył matce Murpha krzepiącą, choć niemożliwą przecież do świadomego i kontrolowanego spełnienia obietnicę, że przywiezie chłopaka bezpiecznie z powrotem do domu. Przypadek, nieprzemyślane słowo – i tak oto trwają, Bartle i Murph, ramię w ramię w nielogicznym, nieludzkim świecie krwi i umierania.

Przerażający jest to świat, rządzony chaosem i przypadkowością, bezduszny, bezmyślny. Sposobem na przetrwanie jest tylko mechaniczne wykonywanie poleceń, nie wolno myśleć, zastanawiać się, a próbować zachować w sobie resztki człowieczeństwa czy dawnego życia znaczy tyle, co być na prostej i krótkiej drodze do śmierci. Upaść i zobojętnieć – oto jedyna ścieżka powrotna do domu.

Żółte ptaki to debiut, o jakim marzy chyba każdy pisarz. Głośny, szeroko komentowany, obsypany nagrodami… I pełen trudnej, niewygodnej prawdy, o której nie wolno jednak milczeć. Powers nie wykrzykuje głośno swoich racji, mówi prosto, niekiedy trochę apatycznie, o rzeczach bulwersujących i o zaniedbaniach wspomina tylko czasem jak gdyby od niechcenia. Nie krzyczy o tym, że po powrocie do kraju żołnierzy zostawia się zupełnie samych sobie, a jakiekolwiek wsparcie psychologiczne nie trafia tam, gdzie powinno. Nie krzyczy o hipokryzji ani zamiataniu niewygodnych spraw pod dywan, o doskonale działających trybikach kolosalnej wojskowej machiny, ani też o tym, że los jednostki nie ma żadnej wartości. I może właśnie fakt, że autor – sam przecież także weteran wojny w Iraku – mówi o tym tak cicho, gdzieś pomiędzy zdaniami, może właśnie to uderza w czytelnika z ogromną siłą.

W tym, jak Powers pisze, wyraźnie czuć bardzo inteligentnego mężczyznę, człowieka, który zdobył bardzo dużo wiedzy. Z jednej strony jest to wiedza bardzo akademicka, z drugiej – praktyka i doświadczenia, jakie stają się udziałem jedynie nielicznych. Wszystko, czego Powers kiedykolwiek nauczył się o człowieku, nieustannie ściera się z tym, czego doświadczył z karabinem w ręku na spalonej słońcem obcej ziemi. Z tego starcia wyłania się zaś coś naprawdę niezwykłego, dynamiczny obraz człowieka wrzuconego w absurdalnie brutalne i okrutnie bezsensowne warunki, żywy portret niepokojących zmian, jakie w nim zachodzą i wszystkiego, co jeszcze może się z nim stać, jeśli w porę coś go nie zatrzyma.

Nie znać tej książki, to jak stracić coś bardzo ważnego. Zachwyt krytyków ani trochę nie jest w tym przypadku przesadzony. Żółte ptaki mają w sobie wszystko, są właściwie idealne, mocne, intensywne, bolesne i niewypowiedzianie piękne. Zawiera się w nich WSZYSTKO, tak jak wszystko zawiera się już w pierwszym zdaniu: Wojna próbowała nas zabić wiosną.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

Przeczytaj także: