Tego nie zobaczycie w kinach!

by Mila

Ciekawostka na dziś: pierwszy kinowy zwiastun pokazano w Stanach w listopadzie 1913 roku – ten historyczny trailer promował broadwayowski musical The Pleasure Seekers i został pokazany PO projekcji filmu. Dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych ktoś wpadł na to, żeby przesunąć zwiastuny na początek seansu… bo tak się jakoś składało, że publiczność nie miała ochoty na nie czekać po zakończeniu filmu i po prostu wychodziła z kina.

Przez lata zwiastuny przeszły bardzo długą drogę. Dziś niektóre z nich przypominają małe dzieła sztuki. A inne… no cóż, nie zdążyły się jeszcze nauczyć, że nie należy zdradzać od razu całej fabuły. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić film, który promowany byłby bez udziału trailerów… ale okazuje się, że w drugą stronę to już nie problem.

Zwiastun bez filmu jest możliwy – i udowodniły to choćby Jaja w tropikach z 2008 roku, które już na wstępie witają widzą serią zmyślonych zwiastunów do filmów istniejących tylko wewnątrz wykreowanego świata. Takiej „filmocepcji” jest w tej komedii zresztą sporo, a najlepszy tego przykład to Robert Downey Junior udający australijskiego białego aktora grającego czarnoskórego amerykańskiego żołnierza przebranego za wietnamskiego farmera. Nadążacie?

rdj

Wśród tych zmyślonych zwiastunów sporo było humoru rodem z rubasznych, czy jak kto woli: obleśnych amerykańskich komedii… Ale pojawiła się też mała perełka. Nieco wprawdzie kontrowersyjna, ale na tyle intrygująca, że naprawdę z chęcią zobaczyłabym pełny metraż. Do dziś żałuję, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł faktycznego nakręcenia filmu Satan’s Alley:

Lata mijają, nikt nie zabiera się za Satan’s Alley, ale trailery bez filmów wcale nie zostały zapomniane. Żeby nie powiedzieć: właśnie robią furorę.

Ledwie kilka dni temu sieć obiegło wideo tak przecudnej urody, że z wypiekami na twarzy czekałam na jakąś informację, kiedy pełny metraż wejdzie do kin… Problem w tym, że nie wejdzie. Bo „zwiastun” wcale nie zapowiada żadnego filmu. Jest elementem kampanii reklamowej na 160 urodziny londyńskiego domu mody Burberry.

Dawno nie byłam tak oczarowana i rozczarowana jednocześnie – ten trzyminutowy fragment ma wszystko, czego można chcieć od dobrego brytyjskiego filmu. Obiecującą obsadę, urokliwe zdjęcia, szykowne kostiumy, historię o inspiracji, odkryciach, przekraczaniu granic i, rzecz jasna, o miłości. To mógłby być naprawdę ładny, zrobiony ze smakiem film… porządna promocja marki i jej filozofii. A może już sam „zwiastun” robi to wystarczająco dobrze?

Cztery i pół miliona odsłon w tydzień – nie da się ukryć, że reklama przyciąga uwagę. Ale czy zainteresowanie byłoby większe, gdyby w grę naprawdę wchodziła pełnometrażowa produkcja? Jedno można powiedzieć na pewno – publiczność jest tym podrabianym trailerem zauroczona. Domaga się więcej. I ja też się domagam. Ciekawe, czy kogokolwiek w Burberry to w ogóle interesuje.

Przeczytaj także: