Ślepowidzenie albo kreatywność tłumacza

by Mila

Na ile może sobie pozwolić tłumacz? Jeśli sprawa dotyczy polskich tłumaczy tytułów filmowych – najwyraźniej na wszystko. Wiadomo o tym niby nie od dziś, ale ostatnio miałam kolejną okazję się o tym przekonać. Od niedawna bowiem na ekranach polskich kin gości Ślepowidzenie Eskila Vogta – a słysząc ten tytuł, nawet w towarzystwie nazwiska reżysera, nigdy bym się nie domyśliła, że już kiedyś ten film widziałam…

Tak naprawdę Ślepowidzenie wprawia mnie w lekką konsternację podwójnie. Po pierwsze dlatego, że nie jestem pewna, czy powinnam czuć się jak wybraniec czy raczej jak przedstawiciel narodu, któremu wszystko dane jest z potężnym opóźnieniem. Sporo się w maju mówiło o polskiej premierze tego filmu, ale trochę spóźnione to zainteresowanie, skoro film światową premierę miał prawie dwa i pół roku temu, wkrótce potem gościł zresztą na polskiej ziemi w ramach festiwalu Off Camera. Co się więc działo przez te dwa lata?

Drugim powodem mojej konsternacji jest tytuł. Trzeba przyznać, że polskie tłumaczenia zagranicznych filmów od zawsze charakteryzowały się sporą pomysłowością… Ale tym razem to chyba pierwszy przypadek, jaki pamiętam, kiedy tłumacz i dystrybutor wykazali wobec filmu podejście bardziej artystyczne i natchnione, niż sami jego twórcy.

Blind, bo taki tytuł nosi ten film w oryginale, zarówno po norwesku, jak i po angielsku oznacza: ślepy, niewidomy. Poznajemy tutaj Ingrid, która już jako osoba dorosła utraciła wzrok – i ma spore problemy z tym, by przystosować się do nowych warunków życia. Kobieta wycofuje się z życia społecznego, zamyka się w domu, odgradza od świata.

Kadr z filmu "Ślepowidzenie", reż. Eskil Vogt, 2014.

Kadr z filmu Ślepowidzenie, reż. Eskil Vogt, 2014.

Jednocześnie jednak do głosu dochodzi jej wyobraźnia. Codzienną pustkę wypełnia jej snucie słodko-gorzkich wyobrażeń przesyconych lękiem i potrzebą kontroli nad rzeczywistością – wyobrażeń o tym, co mogłoby ją spotkać, gdyby odważyła się wyjść z domu, o tym, że jej mąż na pewno wkrótce znajdzie sobie kochankę, a także o tym, jak byłoby zabawnie, gdyby ta kochanka też ostatecznie okazała się niewidoma… ale za wszelką cenę próbowała udawać, że tak nie jest.

Ślepowidzenie to film dosyć specyficzny – z jednej strony to nieco przytłaczający dramat, z drugiej pojawiają się tu sceny przesiąknięte komizmem i dystansem do niełatwego położenia bohaterki, a wszystko to okraszone jest jeszcze sporą dawką odważnych rozbieranych scen. To coś więcej niż film o kobiecie, która straciła wzrok. I w tym sensie tłumacz do spółki z dystrybutorem trafnie dostrzegli w nim drugie dno.

Ale czy to ich uprawnia do tak daleko idącego majstrowania przy tytule? Nie będę sobą, jeśli nie wspomnę, że „ślepowidzenie” jest terminem z pogranicza medycyny i psychologii – może się czepiam, ale nie widzę większego sensu w nadawaniu nazw medycznych filmom, które absolutnie nic nie mają wspólnego ze zjawiskiem określanym przez dany termin.

Abstrahując jednak od medycznych określeń, nasi tłumacze-poeci nieco wyrwali się przed szereg. Spośród całej długiej listy krajów, w których film się ukazał, jedynie jeszcze Grecy poszli na całość i zatytułowali film W ciemności (ale to w końcu Grecy, dlaczego mieliby się tym przejmować), a Francuzi dodali sobie podtytuł z grubsza traktujący o marzeniach (ale to w końcu Francuzi). Wszyscy inni grzecznie trzymają się określeń ślepy i ślepota. Bo skoro reżyser taki nadał swojemu dziełu tytuł, dlaczego i na jakiej podstawie mieliby go zmieniać?

Naszych tłumaczy chyba takie moralne rozterki z pogranicza praw osobistych autora nigdy jakoś specjalnie nie zajmowały…

Może to i dobrze, przynajmniej jest się z czego pośmiać.

Przeczytaj także:

2 komentarze

Cocteau & Co. 8 czerwca 2016 - 22:11

O, właśnie zamierzam obejrzeć ten film, bo jego temat bardzo mnie interesuje. Co do polskich tłumaczeń tytułów ja ciągle trafiam na takie festiwale twórczej inwencji dystrybutorów, którzy z zamiłowaniem psują, co tylko się da, np. zamiana tytułu ostatniego filmu Ma?wenn ?Mon Roi? na ?Moja Miłość? (dlaczego to tłumaczenie psuje wszystko wyjaśniałam w mojej recenzji), a z nowszych ?Nienasyceni? wyczarowane z ?A bigger splash?. Tragedia!

Mila 9 czerwca 2016 - 11:15

Ach, „Nienasyceni”! Ten film i jego tytuł to materiał na cały osobny tekst 😉 Tytuł nie dość, że mylący, to jeszcze posądzam dystrybutora o chęć zagrania na pozytywnych skojarzeniach z „Nietykalnymi” – chociaż nijak się to ma do fabuły, podobnie zresztą jak sam tytuł.

Komentarze zostały wyłączone.