Searchin’ my soul with Ally McBeal

by Mila

Ktoś kiedyś powiedział, że to wcale nie jest najbardziej romantyczna piosenka świata, ale międzynarodowy hymn wszystkich stalkerów, prześladowców i innych świrów. A jak już jesteśmy przy świrach – porozmawiajmy o Ally McBeal.

Znów, jak się okazuje, wszystko robię nie po kolei i z ogromnym opóźnieniem. I nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć, czym byłam zajęta, kiedy wszyscy inni siedzieli przed telewizorami, czekając na kolejny odcinek… Czy to już było nałogowe oglądanie filmów z Johnnym Deppem? Czy jeszcze uczenie się na pamięć całych serii Przyjaciół? Coś mnie wtedy ominęło, ale może właściwie i na dobre mi to wyszło… Nie wiem, czy byłam dzieciakiem na tyle rozwiniętym emocjonalnie, żeby w spokoju przyswoić wszystko, co Ally ma mi do powiedzenia.

Podczas tego spóźnionego nadrabiania serialowych zaległości uderzyła mnie ostatnio jedna myśl – dawno już nie widziałam żadnej produkcji, która tak otwarcie, dobitnie i z takim zapałem wyśmiewałaby terapeutów. Piosenki przewodnie, wrzeszczenie na klientów, sterowane pilotem sofy, seks w każdym niemal zdaniu – usprawiedliwiany poglądem, że Freud był przecież zboczeńcem… Nie twierdzę, że to źle. Całkiem to nawet chyba zdrowe. Zresztą, Ally McBeal celnym humorem trafia we wszystko, co poniekąd składa się na definicję końcówki lat dziewięćdziesiątych w Stanach – modę na własnego terapeutę, dziwaczne pozwy, podwójne standardy, wszechobecny seks…

Co więcej, Ally przez pięć sezonów mogłaby się nawet ze mnie nabijać – wszystko jej niemal wybaczę, bo jak tu jej nie kochać?

Mówi się, że obok tego serialu nie da się przejść obojętnie, że albo się go kocha, albo nienawidzi. Ewentualnie – kochając sam serial, najchętniej wycięłoby się z niego Calistę Flockhart… jako szalenie irytującą. I takie jednostki się zdarzają. Próbując opisać swój stosunek do Ally McBeal, musiałabym go chyba porównać do skrajnie burzliwego związku dwóch zupełnie niestabilnych emocjonalnie osób. Wszystko da się tu znaleźć – śmiech, radość, pełne zrozumienie, bezwarunkowe przywiązanie, wszechogarniający lęk, rozczarowanie, realne niemal poczucie straty, złość, gniew i łzy, czasem prawie rozpacz… To trochę tak, jakbym kochała ją i nienawidziła za te same rzeczy jednocześnie – ot, choćby za wkładanie naiwnym dziewczynkom do głowy bajek o Tym Jedynym, bajek, które z jednej strony tylko właściwie szkodzą, ale z drugiej… jak można żyć bez nich? I jeszcze na dodatek – wisienka na tym wybuchowym torcie – Robert Downey Jr, któremu się zdarzyło wreszcie zagrać dokładnie takiego mężczyznę, na jakiego zamierzam czekać choćby i do samej śmierci, w międzyczasie wypytując zaprzyjaźnionych jednorożców, gdzie też on się tyle czasu podziewa.

Burzliwy mam ten związek z Ally McBeal. Ale gdybym tak miała ją opuścić, nie obejrzeć do końca… Nie, nie ma mowy. Tak to już chyba jest, kiedy jeden świr spotyka drugiego świra.

Koniec. Końcówka. Ostatni sezon… Tak, to jest ta jedyna rzecz, której wybaczenie przychodzi mi z trudem. Klimat nagle pryska, żarty przestają śmieszyć, ukochane postacie znikają bez słowa, jakby porwało je UFO… Po wyśmienitych czterech daniach – wyjątkowo mało smaczny deser. Sama nie wiem, kogo za to bardziej winić – twórców serialu czy Downeya Juniora. Wszak to on ponoć zepsuł całą koncepcję Larry’ego jako idealnego mężczyzny dla Ally, dając się po raz kolejny aresztować pod wpływem narkotyków, za co na chwilę przed kręceniem scen ślubu Ally i Larry’ego z hukiem wyrzucono go z serialu. I cały kolejny sezon trzeba było nakręcić, żeby Ally wreszcie mogła znaleźć swoją drogę… Wyjątkowo zresztą niesatysfakcjonującą.

Trzymamy kciuki za to, żeby ostatni sezon przestał istnieć. Kadr z serialu "Ally McBeal", 1997.

Trzymamy kciuki za to, żeby ostatni sezon przestał istnieć. Kadr z serialu „Ally McBeal”, 1997.

Jedno jest w tym wszystkim pocieszające. Przecież to serial pełen udawania, marzeń, halucynacji… Nikt nam chyba nie będzie miał za złe, jeśli zamkniemy oczy i będziemy udawać, że ostatni sezon nie miał miejsca. Jeśli sami sobie wymyślimy zakończenie. Takie, jakiego nam dokładnie potrzeba. Takie, które idealnie zamknie świetny przecież serial. Ally pewnie byłaby zachwycona.

Przeczytaj także:

2 komentarze

~ac 25 listopada 2012 - 22:19

Zapomniałaś droga Milo o Krakersiku

~ździch 29 listopada 2012 - 18:11

Zgadzam się, Krakersik to najlepsza postać tego serialu, no i jego piosenka przewodnia (Barry White)

Komentarze zostały wyłączone.