Rzeczozmęczenie – duszący zmierzch materializmu

by Mila

Ręka do góry – kto z was trzyma w domu masę zupełnie niepotrzebnych przedmiotów? Ciuchy, których nie mieliście na sobie od dobrych kilku lat i w które nawet już się nie mieścicie… Od dawna niedziałający sprzęt, który „szkoda wyrzucić”… Sterty gadżetów i pamiątek po impulsywnych zakupach… Rzeczy kupione „na wszelki wypadek”, których nigdy nie używaliście… Albo modne przedmioty, które teraz wszyscy kupują, więc dlaczego wy mielibyście ich nie mieć?

Nasze domy są zagracone. Niekoniecznie od razu w takim stopniu jak w przypadku bohaterów telewizyjnych dokumentów o zbieraczach… ale nawet przeciętny i trzymający jako taki porządek człowiek ma w domu masę rzeczy, których po prostu nie potrzebuje. Na przykład tych wszystkich gratów upchniętych w szufladzie czy szafie na rzeczy, z którymi nie bardzo wiadomo, co zrobić, ale przecież ich nie wyrzucimy. Nie oszukujmy się, prawie każdy z nas ma w domu taki kącik.

Posiadamy dużo przedmiotów, kupujemy dużo przedmiotów, jak szaleni wyrabiamy nadgodziny, żeby było nas stać na coraz to więcej rzeczy, i z jakimś poczuciem niedowartościowania zerkamy na ludzi, którzy posiadają więcej (albo lepsze) rzeczy od nas. Wszystko to razem może się okazać przytłaczające. Bo choć wielu z nas się tak wydaje, posiadanie to jednak nie to samo, co szczęście. Wpadliśmy w trybiki potężnej machiny materializmu. I wszyscy mniej lub bardziej świadomie kręcimy się w kółko pomiędzy pożądaniem nowych rzeczy, zarabianiem na nie i rzucaniem ich w kąt, kiedy tylko nam się znudzą. I prędzej czy później ten nadmiar pracy, zakupów i rzeczy po prostu zaczyna nas męczyć… bo okazuje się, że nie mamy nawet czasu cieszyć się posiadanymi przedmiotami, o co dopiero mówić o czasie na to, żeby po prostu pożyć swoim życiem.

Brytyjski dziennikarz i futurolog James Wallman nazywa ten stan rzeczozmęczeniem (ang. stuffocation – dosłownie duszeniem się posiadanymi przedmiotami) – i w swojej książce pod takim właśnie tytułem próbuje zrozumieć i zdiagnozować to zjawisko. Szuka jego przyczyn, sięgając do kryzysów gospodarczych początku XX wieku, a czasem i jeszcze dalej. Opisuje rozwój materializmu jako trendu – i to, jak się nim zachłysnęliśmy. Diagnozuje zdrowotne i psychiczne konsekwencje, jakie ściąga na nas pogoń za coraz to droższymi rzeczami. Wreszcie wieszczy także zmierzch ery posiadania i szuka rozwiązania dla tego coraz bardziej realnego problemu przytłaczającego całe zachodnie społeczeństwa.

Być może spodziewacie się, że Rzeczozmęczenie to jedna z tych książek, które jako antidotum na przeładowanie naszego życia zaleca po prostu gruntowne porządki i pozbycie się wszystkiego, co nie jest nam niezbędne. Albo nawet prostsze życie – wiecie, takie z gatunku: rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Nic bardziej mylnego. Wallman doskonale zdaje sobie sprawę, że skrajny minimalizm nie jest realną odpowiedzią na nasze problemy z pędzącym życiem… i nie ma szansy stać się popularny na masową skalę. Od gospodarki opartej na kupowaniu, przez ogromne poświęcenia związane z wyprowadzką do górskiej chatki, aż po w tej chwili już dla nas naturalny głód kontaktu z kulturą i cywilizacją – minimalizm jest zbyt skrajnym rozwiązaniem, żeby podbić cały świat. Na przykładach historii konkretnych ludzi Wallman dowodzi, że rozdanie całego swojego dobytku to droga odpowiednia tylko dla bardzo nielicznych.

Ale na szczęście autor nie zostawia nas jedynie z ponurymi konkluzjami. Okazuje się, że antidotum na rzeczozmęczenie istnieje, jest dużo prostsze i przyjemniejsze, niż mogłoby nam się wydawać, a na dodatek ma realną szansę stopniowo zastąpić materialistyczną pogoń za posiadaniem. Co więcej, ta rewolucja już się rozpoczęła.

Wallman nazywa ten nurt eksperientalizmem (od ang. experience – doświadczenie). Cały sekret tkwi w tym, żeby kupowanie przedmiotów zastąpić… kupowaniem doznań. Niektórzy z nas już teraz to robią. Jeśli zamiast porcelany dostaliście w prezencie ślubnym voucher na skok ze spadochronem, to wasi goście wkroczyli już na ścieżkę eksperientalizmu i bardziej niż przedmioty, cenią sobie wartość doświadczeń. Jeśli wolicie wydać pół wypłaty na koncert ulubionego zespołu albo wycieczkę w jakieś klimatyczne miejsce – wy też macie w sobie coś z eksperientalisty, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiecie.

Droga, którą proponuje Wallman, wydaje się naprawdę pociągająca. A sposób, w jaki na trzystu stronach analizuje narodziny, rozkwit i zmierzch materializmu jest zaskakująco przystępny i wciągający. To nie jest sztywna popularnonaukowa książka z pogranicza ekonomii i psychologii… To lektura, z którą wielu z nas będzie się utożsamiać i która do wielu z nas bardzo silnie przemówi i każe nam jeszcze raz przeanalizować nasze priorytety. Bo w końcu ? kto z nas nie marzy o prostszym, spokojniejszym, a jednocześnie bogatszym w wartościowe doświadczenia życiu? Ilu z nas chciałoby zamienić szarą, biurową rzeczywistość na większe poczucie wolności i kolekcjonowanie chwil, które coś znaczą? Ilu z nas w głębi duszy chciałoby bardziej żyć, niż więcej mieć? Ręka do góry!

.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

Przeczytaj także:

2 komentarze

Ytr0001 11 września 2017 - 23:46

Muszę przyznać, że bardzo mnie zachęciłaś – spodziewałam się, że będzie to kolejny poradnik o tym, jak szczęśliwie żyć w minimalizmie, a tu okazuje się, że to popularnonaukowa książka, która szeroko analizuje dane zjawisko i przy okazji podaje również rozwiązanie problemu. To lubię o wiele bardziej, dlatego chętnie kiedyś przeczytam. 😉

Mila 12 września 2017 - 07:59

Okładka chyba trochę sugeruje, że książka będzie wychwalać minimalizm, ale ostatecznie wcale tak nie jest 🙂 Polecam, bardzo ciekawa lektura!

Komentarze zostały wyłączone.