Rose Tremain i logiczne emocje

by Mila

Prawie dwa tygodnie po przebrnięciu przez ostatnią stronę Małego życia siedzę i na poważnie się zastanawiam, czy ta książka przypadkiem nie wyczerpała całych moich pokładów wrażliwości. Bo wkrótce po niej zabrałam się za prozę Rose Tremain, brytyjskiej autorki, o której mówi się, że nikt inny nie pisze o uczuciach z takim zrozumieniem, jak ona. A ja podczas lektury nie czuję prawie nic.

Siedzę, rozmyślam i dochodzę do wniosku, że to nie może być kwestia mojego braku wrażliwości… w końcu ostatnio łezka zakręciła mi się w oku nawet przy oglądaniu marvelowskich Agentów T.A.R.C.Z.Y. Może więc kluczem do sytuacji jest sformułowanie „zrozumienie uczuć”. Bo w opowiadaniach Rose Tremain uderza mnie najbardziej właśnie to, że autorka zdaje się ROZUMIEĆ uczucia jak nikt inny… ale pisząc o nich, nie wzbudza we mnie niemal żadnych emocji.

Pani Tremain konstruuje swoje opowiadania subtelnie i w oparciu o całą masę niedopowiedzeń. Proste sytuacje i proste gesty stwarzają jej pole do pokazania wielkich namiętności, małych nadziei, przejmującego smutku, tęsknoty, strachu. Autorka nie musi tych uczuć nazywać. Wystarczy, że pokaże mi jakiś drobny gest bohatera, niewypowiedziane słowa, przedmiot starannie przechowywany przez lata. Rodzaju i ogromu uczuć bezbłędnie dopatruję się samodzielnie pomiędzy wierszami i wśród wielu symboli. Potrafię te uczucia rozpoznać, nazwać, uszeregować… ale wszystko to są zabiegi czysto logiczne. Bo w tym samym czasie moja empatia umiera z nudów.

rose

Nie wiem, czego spodziewałam się po zbiorze opowiadań Lato zimą – ale na pewno nie tego, że Rose Tremain z miejsca stanie się dla mnie przypadkiem fascynującym i godnym zbadania. Ale to naprawdę jest fascynujące – jak można tak wnikliwie i z taką uwagą pokazywać czytelnikowi rozmaite uczucia i jednocześnie nie wprawiać w drganie ani jednej jego emocjonalnej struny? Czy to jakaś nowa wariacja na temat eksperymentu myślowego z Mary, specjalistką od kolorów, która nigdy ich nie widziała?

Proza Tremain wcale nie jest sucha czy naukowa, jak mogłyby sugerować powyższe akapity. I choć zbiór opowiadań jako całość jest bardzo nierówny, to poszczególne teksty bywają poetyckie, melancholijne, bywają i momentami odważne, zwłaszcza jeśli ma się gdzieś z tyłu głowy wiek autorki (lat 73) swobodnie rozprawiającej o aktach seksualnych w rozmaitych konfiguracjach. Rose Tremain zabiera nas w przeszłość i teraźniejszość, pokazuje życie i śmierć, ból i nadzieję, obnaża dziewczęcą naiwność i starczy męski upór. Mówi o sprawach bardzo uniwersalnych, ale i snuje własne fantazje o życiu bardzo konkretnych ludzi, począwszy od Lwa Tołstoja, na bohaterkach cudzych książek kończąc. Większość jej postaci stoi u progu takiej czy innej zmiany, a ich życiowe wybory i koleje losu opakowane są w bardzo ładny język i skrupulatnie konstruowane emocje…

Których ja nie czuję. Mam wrażenie, jakbym na wszystko to patrzyła przez jakąś grubą szybę. Wszystko widzę, niby wszystko rozumiem, ale żadna z tych historii niczego mi w zasadzie „nie robi”. Ani smutne kobiety na wieczność przygniecione ciężarem swoich pierwszych fatalnych w skutkach romansów, ani wojenne wdowy i sieroty, ani starcy uparci w obliczu śmierci. Jedyne, co mnie w tej książce zabolało, to los psów w jednym z początkowych opowiadań… ale i to chyba wyłącznie za sprawą lęku, że coś podobnego mogłoby spotkać znajomego beagle’a.

Zanim jednak wszyscy zgodnie orzekniemy, że coś ze mną nie tak, skoro bardziej mnie przejmuje los psów niż wymyślonych ludzi, zatrzymajmy się na chwilę przy słowie „wymyśleni”. Bo to chyba kolejny klucz. Bohaterowie Rose Tremain wydają mi się bardzo skrupulatnie zaplanowani razem z tymi swoimi jeszcze bardziej skrupulatnie skonstruowanymi uczuciami… Ale może tej dokładności nieco już zabrakło przy budowaniu mostu między emocjami czytelnika i bohatera…

20161020_092052

Czy taki był zamiar Rose Tremain? Wątpię. Nie wzbudzać emocji to przekleństwo każdego pisarza. Choć, o dziwo, niektóre opowiadania Tremain nawet i bez nich snują się bardzo sprawnie. Nie będę wam więc odradzać lektury, bo to, że moja wrażliwość na panią Tremain mieści się w łyżeczce od herbaty, nie znaczy, że wszyscy są równie upośledzeni. Tą parafrazą słów niezawodnej Hermiony pozwolę sobie na dziś zakończyć, niniejszym idę obejrzeć coś bulwersującego* i sprawdzić, czy z moimi emocjami wszystko w porządku.

___________________

*Miłego weekendu z nowym sezonem Black Mirror!

Przeczytaj także: