Quo vadis, Disneyu – aktorskie wersje klasycznych animacji

by Mila

Nie wiem jak wy, ale ja czekam na aktorską wersję Pinokia. Tylko częściowo dlatego, że Geppetta ma w nim ponoć zagrać Robert Downey Jr. Być może jest to niepopularna postawa, ale czekam na większość planowanych aktorskich remake’ów disneyowskich animacji. W dużej mierze dlatego, że w dzieciństwie przegapiłam oryginały. Obawiam się, że za szczenięcych lat proporcje między oglądaniem Disneya i czytaniem kolejnych tomów Ani z Zielonego Wzgórza były w moim przypadku mocno zachwiane na korzyść Ani.

Trzeba przyznać, że Disney porywa się na aktorskie wersje swoich hitów ze sporym rozmachem. Po dość nieszablonowej Czarownicy, przeuroczym Kopciuszku, burtonowej Alicji w Krainie Czarów, Księdze Dżungli (to akurat widziałam w dzieciństwie!) i doroślejszej Pięknej i Bestii nadchodzi kolejna fala. Mulan, Mała Syrenka, Królewna Śnieżka, Alladyn, film o Cruelli de Mon, Tim Burton za kamerą Dumbo (seriously?), dwie produkcje ze świata Piotrusia Pana, a nawet niezapomniany Król Lew – choć akurat tutaj trudno mówić o aktorskiej wersji, jeśli już, dostaniemy raczej istny festiwal efektów specjalnych.

Co bardziej zatwardziali fani Disneya patrzą na te doniesienia z pewnym niepokojem. Niektórzy pytają: po co w ogóle odgrzewać stare hity. Jaki to ma sens?

Czarownica, reż. Robert Stromberg, 2014. – Walt Disney Motion Pictures

Sens to dosyć filozoficzne pojęcie, ale na pewno są ku temu odgrzewaniu mniej lub bardziej logiczne (praktyczne?) powody.

Sentyment (albo pieniądze)
I to niekoniecznie sentyment samych disneyowskich twórców – raczej milionów ludzi, którzy na tych opowieściach wyrośli. I choć dawno przestali już być dziećmi, sentyment to potężna siła. Także marketingowa. Bo tak naprawdę wiele z tych filmów za główny target nie obiera sobie dzieci. Albo przynajmniej: nie tylko dzieci są ich targetem. Sporo w nich humoru i mrugnięć okiem skierowanych do starszego widza. Sporo wątków, które mają zaspokoić dociekliwość bardziej wymagającego odbiorcy. Chociaż może dzisiejsze dzieciaki wychowane na ShrekachZwierzogrodach też są bardziej wymagające?

Nowi widzowie (albo więcej pieniędzy)
Czyli w większości po prostu dzieci osób wspomnianych w poprzednim punkcie ? zaciągnięte do kina przez sentymentalnych rodziców. Oraz ja. Ostatnio próbowałam nawet dla żartu zrobić listę wszystkich klasycznych hitów Disneya, które mnie w dzieciństwie ominęły… ale żarty szybko się skończyły, bo dużo łatwiej byłoby wymienić te filmy, które jakimś cudem udało mi się obejrzeć. Serio, większość tych bajek znam co najwyżej z rysunków w gazetkach dla dzieci. Albo z książkowych wersji. Nowa grupa docelowa więc jest. A po co silić się na nowy scenariusz, kiedy można tylko trochę przerobić sprawdzoną i głośną historię? Raz chwyciła, chwyci i drugi raz!

Kopciuszek, reż. Kenneth Brannagh, 2015. – Walt Disney Motion Pictures

Animacje się zestarzały
Koronnym argumentem sceptyków aktorskiej Pięknej i Bestii było to, że wersja animowana przez 26 lat nie zdążyła się jeszcze zestarzeć… Ale to nieprawda. Bez sentymentu i świeżym okiem obejrzałam obie wersje. Aktorska może nie jest idealna w każdym calu, ale animacja za to ucieka się do fabularnych i charakterologicznych uproszczeń, które dzisiaj już wyglądają dosyć dziecinnie. Owszem, to była bajka dla dzieci. Ale dzisiaj bajki dla dzieci robi się inaczej. Nie tylko coraz częściej ładuje się w nie pościgi i wybuchy, ale też trochę bardziej niuansuje się bohaterów. Świat nie jest czarno-biały, ludzi napędzają złożone motywacje i doświadczenia – i dziecięce kino stara się z tym tematem zmierzyć. Uczy i wychowuje na miarę współczesnego, szalonego świata.

Doskonalenie technologii
Całkiem niedawno przekonaliśmy się, że Disney do spółki z Lucasem jest w stanie ożywiać zmarłych aktorów i odmładzać ikony lat 80. Żadna inna dziedzina kinematografii nie rozwija się w tej chwili tak prężnie jak efekty specjalne. A jaki jest lepszy sposób zmotywowania speców od CGI do przekraczania kolejnych granic, niż dać im film, w którym aktorstwo miesza się z dużą dawką magii? Przygotowanie stuprocentowej animacji nie jest prostym zadaniem, ale to dopiero na styku rzeczywistości z wirtualnym światem dzieją się dzisiaj prawdziwe czary. Czary czasem rzucone lepiej, czasem gorzej… ale ktoś mądry chyba kiedyś powiedział, że praktyka czyni mistrza.

Piękna i Bestia, reż. Bill Condon, 2017. – Walt Disney Motion Pictures.

Jest co nieco do zrobienia w kwestii promowanych wzorców
Disney nie jest tu wprawdzie jedynym ani tym bardziej głównym winowajcą, bo już w latach 90 zdarzało mu się wypuszczać filmy z mocnymi kobiecymi postaciami na pierwszym planie… ale statystycznie rzecz biorąc, przemysł filmowy jest mężczyzną tworzonym przez mężczyzn dla mężczyzn. Kobieta tylko siedzi i czeka, aż ją ktoś uratuje. A potem weźmie… za żonę, skoro już mówimy o bajkach. Nie wiem, jak się w tym wszystkim odnajdą nachodzące filmy Disneya, ale bardzo chcę się przekonać, jak ludzie odpowiedzialni za girl power Mulan i Meridy Walecznej poradzą sobie dzisiaj z Arielką – synonimem desperatki oddającej całe swoje życie dla faceta, którego widziała raz w życiu.

Czy wam się to podoba, czy nie – aktorskie wersje nachodzą. Oby były tego warte.

Przeczytaj także:

3 komentarze

Zielona Małpa 17 kwietnia 2017 - 18:24

Z pewnością ostatnie działania Disney’a i nowe wersje znanych już filmów, szeroko odbiły się w świecie popkulturalnym. Sama z resztą oglądałam Księgę dżungli i byłam w kinie na Pięknej i Bestii. I szczerze mówiąc, mam gdzieś, czy robią to wyłącznie dla pieniędzy, o ile robią to dobrze.

Ladies Secrets Blog 18 kwietnia 2017 - 11:42

Filmy Disneya lubię, ale te starsze moim zdaniem są lepsze 🙂

Wiedźma 30 maja 2017 - 08:40

Uważam, że dopóki będą trzymać się „oryginałów” bajek disneyowskich (bo wiadomo, że do oryginałów literackich im daleko), zadbają o detale i ewentualnie ładnie i składnie dodadzą lub rozbudują niektóre wątki (jak np. wspólne zainteresowania Belli i Bestii, wyjaśnienie, co się stało z matką Belli, no i cudna piosenka Bestii), to ja jestem za tym, żeby tworzyli wersje filmowe. Piękna i Bestia wyszła doskonale, Luke Evans jako Gaston powalił mnie na kolana, a w duecie z Joshem Gadem stanowili perełkę na torcie. Emma Watson bardzo ładnie pasowała mi do Belli i wszystko było na swoim miejscu.

A co do Dumbo w wersji Burtona… Akurat wczoraj rozmawiałam z koleżanką, że to była straszna i niesamowicie abstrakcyjna bajka i chyba oglądałam ją tylko raz czy dwa razy, podobnie jak disneyowską Alicję w Krainie Czarów (nudna i przekombinowana). Więc co jak co, ale Burton mógłby z tego zrobić coś ciekawego.

A aktorska wersja Króla lwa już istnieje. Przecież jest musical, który całkiem nieźle sobie radzi na świecie 🙂

Pozdrawiam 🙂

Komentarze zostały wyłączone.