Kadr z serialu Terapia, 2010.

Mistrzowie wyparcia

by Mila

Czasem marzy mi się życie w społeczeństwie jak z amerykańskiego filmu czy serialu o bogatych ludziach. W społeczeństwie, gdzie każdy ma swojego terapeutę – i większym dziwactwem jest go nie mieć, niż regularnie kłaść się na kozetce i przepracowywać swoje emocjonalne problemy.

Można oczywiście podśmiewywać się pod nosem, że filmowi Amerykanie najwyraźniej są po prostu nieźle szurniętą grupą społeczną… ale mimo całego potencjału komediowego lubię myśleć, że po prostu odkryli wartość swojego dobrostanu i zdrowia psychicznego. Dokonali tej karkołomnej umysłowej akrobacji i doszli do wniosku, że dusza i umysł są równie ważne jak ciało i też czasem potrzebują przeglądu albo lekarza, który trochę je naprostuje.

Kadr z serialu <em>Ally McBeal</em>, 1997.

Kadr z serialu Ally McBeal, 1997.

Polacy zdają się wyznawać zupełnie inne podejście. Kiedy coś nas boli albo działa nie tak, jak należy, zamiast pójść do lekarza, wolimy się umartwiać, powtarzając, że tak po prostu ma być i już zawsze będzie, bo to już starość, bo taki już nasz organizm, bo taki mamy klimat. Wolimy sami leczyć się suplementami diety, które pochłaniamy na potęgę. A kiedy już jakimś cudem uda się nas zagonić do specjalisty „od ciała”, przeważnie traktujemy jego opinie z podejrzliwością i mruczymy pod nosem, że konował leczy nas zupełnie nie na to, na co naszym zdaniem powinien.

A co dopiero mówić o specjalistach „od duszy”? O tych – parafrazuję – bezużytecznych dziwakach, którzy tylko siedzą w fotelach i biorą ciężką kasę za gadanie głupot. Nam ten motywacyjny bełkot i rozdrapywanie problemów nie pomoże, my jesteśmy ponad to, wiemy lepiej, jak wychowywać swoje problematyczne dzieci, wiemy, jak sami sobie poradzić z własną depresją, a w ogóle to nie mamy żadnej depresji, wolimy skręcać się z mentalnego bólu, niż przyznać do słabości i do tego, że może jednak wcale nie zjedliśmy wszystkich rozumów.

Terapeuta jest nad Wisłą traktowany trochę na równi z szarlatanem. Jeśli już zdarza nam się sięgać po pomoc, to przeważnie kierujemy się prosto do psychiatry z wyraźnym żądaniem recepty na jakieś urocze pigułki, które poprawią nam nastrój. Nie interesują nas źródła problemów, nie interesuje nas działanie naszej własnej psychiki – wolimy rozwiązania instant. Polacy w ogóle lubią pigułki, tabletki i rozmaite suplementy diety, najlepiej bez recepty, żeby jeszcze dało się uniknąć wizyty u lekarza. Wg sondażu CBOS-u z 2016 roku, 89% z nas bierze jakiś suplement. Wszystkie swoje problemy emocjonalne też najchętniej uciszylibyśmy tabletkami – i to do wypisywania tabletek są nam potrzebni psychiatrzy. Kiedy tylko próbują z nami porozmawiać, podrzucić nam jakąś refleksję albo – o zgrozo! – jakieś zadanie do wykonania, momentalnie się wyłączamy i przestajemy ich słuchać. Bo co oni tam wiedzą, na nas to nie działa i w niczym nam nie pomoże.

Harvey ma terapeutę, bądź jak Harvey! Kadr z serialu <em>Suits</em>, 2017.

Harvey ma terapeutę, bądź jak Harvey! Kadr z serialu Suits, 2017.

I tak sobie żyjemy. Podśmiewując się z Amerykanów co 5 minut wydzwaniających do swoich terapeutów. Dusząc w sobie wszystko, co nas boli. Bo taki po prostu jest świat, takie jest życie, nie ma co narzekać, jakoś to będzie. Mistrzowie wyparcia, znieczulania się na własną rękę, udawania, że nic się nie dzieje. Boimy się zajrzeć do naszych puszek Pandory, bo to, co z nich wypełznie, wymagałoby jakiejś reakcji… a nie umiemy reagować, prosić o pomoc, a analizowanie własnych uczuć jest tak daleko poza naszą sferą komfortu, że nawet nie umiemy sobie wyobrazić, od czego mielibyśmy zacząć.

Serialowy świat pełen terapeutów-dziwaków może i czasem brzmi komicznie, ale nasz brzmi z kolei strasznie smutno. Z dwojga złego chyba zawsze lepiej się pośmiać… Czekam więc na jakiś przewrót. Na świat jak z seriali, gdzie słowa „mój terapeuta mówi…” nie będą jak stygmat, tylko raczej jak kawa ze starbunia albo najnowszy trening Chodakowskiej. A do tego czasu – jakoś to będzie!

Przeczytaj także: