Masz problem z facetem? Idź na terapię!

by Mila

Jakiś czas temu wygrałam w Radiowej Trójce książkę. Grażyna Dobroń w Instrukcji obsługi człowieka mądrze opowiadała i o wspomnianej książce, i o relacjach damsko-męskich, a że zawodowo siedzę i w jednym, i drugim temacie, skusiłam się na SMS-a.  I proszę – chwilę później na antenie pojawiła się informacja, że książka wędruje do pani Kamili z Krakowa. A fakt, że to akurat Marek Niedźwiecki wspomniał o mnie na antenie był chyba nawet bardziej satysfakcjonujący niż to, że w ogóle cokolwiek wygrałam.

Książka w końcu przyszła pocztą. Kolorowa, ładnie (choć nie „starannie”, przydałaby się jeszcze jedna korekta) wydana, pod przewrotnym tytułem Instrukcja obsługi faceta. Napisana przez Katarzynę Miller, psycholożkę i terapeutkę, która zwykle całkiem rzeczowo podchodzi do spraw damsko-męskich, oraz Suzan Giżyńską, z którą co prawda wcześniej nie miałam styczności, ale która dość sensownie wypowiadała się w rozmowie na antenie Trójki.

W środku okazało się, że książka nie tylko od strony okładki jest dość specyficzna. To zbiór 61 pytań, jakie niezliczone ilości kobiet każdego dnia zadają sobie w odniesieniu do facetów. Jak sobie mężczyznę znaleźć, jak go zdobyć, po czym poznać, że mu nie zależy, jak powinien wyglądać dobry związek, czy faceta można wychować, dlaczego jestem sama… i pytanie-klucz, odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki i wypadki: co robić, jeśli on mnie źle traktuje, ale poza tym to jest ideałem i bez niego umrę.

Praca w „biznesie” poradnikowym nauczyła mnie, że zasadniczo poradniki o relacjach damsko-męskich da się podzielić na dwie grupy.

Pierwsze odpowiadają na popyt i dają czytelnikowi dokładnie to, czego on oczekuje. A przeciętny czytelnik oczekuje prostych, konkretnych, niemal magicznych rozwiązań – i to najlepiej takich, które w żaden sposób nie naruszą jego dotychczasowego światopoglądu i wizji samego siebie. I będą w 100% zgodne z jego zachciankami, a nie tym, co naprawdę dla niego w danej sytuacji najlepsze. Przeciętny czytelnik chce wiedzieć dokładnie, co do słowa, co i w jakiej sytuacji powiedzieć, żeby cały jego związek z dnia na dzień zmienił się w ideał z hollywoodzkich filmów. Największe wzięcie mają dzisiaj poradniki w stylu: gotowe teksty na pierwszą wiadomość do faceta/kobiety. Albo: gotowe skrypty rozwiązań na wszystkie problemy w związku.

Jako że wy, moi drodzy czytelnicy, jesteście odbiorcami jednak dość wyrobionymi, takie podejście może wam się wydawać naiwne, a nawet szkodliwe i przerażające. Podzielam wasze przerażenie. Ale z której strony by na to nie spojrzeć, to właśnie tego chcą czytelnicy. A że wydawcy muszą z czegoś żyć, uważnie wsłuchują się w zachcianki czytelników.

Popyt jest niestety przede wszystkim na tego typu proste rozwiązania. Może i cały czas produkujemy stanowczo zbyt dużo absolwentów psychologii i kierunków pokrewnych, ale to i tak nie zmienia faktu, że wciąż znakomita większość społeczeństwa nie traktuje jako priorytetu pogłębiania własnej samoświadomości i duchowej, terapeutycznej pracy nad sobą. I trudno tego od ludzi wymagać, kiedy a) nie mają do tego przygotowania ani narzędzi, b) to często jest trudne, niewygodne i boli. Łatwiej jest wierzyć w to, że zamiast kwestionować to, co wiem o samym sobie, mogę sięgnąć po czyjeś gotowe rozwiązania. A nuż się uda – bo czasem się udaje, chociaż to i tak bardziej leczenie objawów niż przyczyny choroby.

Druga grupa poradników reprezentuje podejście czysto psychologiczne. I z automatu ma mniejsze grono odbiorców. Bo tutaj przeczytamy przede wszystkim, że to nie z facetem mam problem, tylko z samą sobą. Że od lat żyję iluzjami i że to nie facet się nie stara, tylko ja jestem roszczeniowa i zaborcza. Że nie ma drogi na skróty i w ogóle to najlepiej, żebym poszła na terapię, bo najpewniej mam jakieś nieprzepracowane sprawy z dzieciństwa albo z pierwszych związków. W ogromnej ilości przypadków taka jest prawda. Ale taką prawdę są gotowi czytać głównie ludzie, którzy już nieco samorozwoju liznęli. Ci, którzy chcą i mają siłę kształtować przede wszystkim samych siebie, a nie tylko szukać najprostszych dróg do wydarcia światu tego, na co akurat mają ochotę.

Możecie sobie wyobrazić, jak takie książki się sprzedają. Czasem, żeby trochę zwiększyć zainteresowanie, ubiera się je w kolorowe okładki, przewrotne tytuły, zabawną formułę i przynajmniej z nazwy upodabnia do książek z pierwszej grupy. Być może dzięki temu komuś otwierają się oczy. Ale nie da się też wykluczyć, że część takich „złapanych” na tytuł odbiorców przeczyta, odłoży, uzna, że psychologowie to okropne marudy, a potem wróci do poszukiwania magicznego rozwiązania. Trudno jest w dorosłym życiu tak po prostu wziąć się za autoterapię, jeśli na żadnym etapie edukacji, a i w większości rodzinnych domów nikt nas nie uczy, jak sobie radzić z różnymi emocjami. Kto ma to robić, jeśli naszych nauczycieli i rodziców też nikt tego nie nauczył?

Instrukcja obsługi faceta to poradnik właśnie z tej drugiej grupy – choć dość mocno stylizowany na grupę pierwszą. I szczerze mówiąc, ta stylizacja trochę mi zgrzyta. Z jednej strony jest luźno i „z jajem”, do tego stopnia, że aż trochę infantylnie. Z drugiej – odpowiedź na praktycznie każde pytanie dałoby się streścić w słowach: skoro masz problem z facetem, to na pewno sama o sobie myślisz źle i najlepiej od razu idź na terapię. Szkoda, że nie było pytania o to, co robić, jeśli facet nie wyrzuca śmieci albo zostawia brudne szklanki w zlewie – jestem bardzo ciekawa, jak autorki doszłyby tutaj do nierozwiązanych problemów z nieobecnym ojcem albo kontrolującą matką. Pewnie jakoś by im się udało. I Freud byłby z nich dumny.

Owszem, Instrukcja obsługi faceta oferuje sporo mądrych rzeczy do rozważenia. I w gruncie rzeczy ma rację, sugerując, by najpierw przyjrzeć się samej sobie i własnej roli w tym związku. Ale jednocześnie siląc się na luzacki ton i wciskając na co drugiej stronie określenia pokroju „on chce cię puknąć”, autorki idą też na kompromis i godzą się na sporo uproszczeń. Ale o ile dla psychologa będzie jasne, skąd dana idea się wzięła i co panie naprawdę mają na myśli, to laik może wyciągnąć stąd dość radykalne wnioski. Uproszczenia w nauce zawsze są niebezpieczne – dają złudne poczucie, że coś zrozumieliśmy, gdy tak naprawdę operujemy tylko wypaczonym i naiwnym wyobrażeniem na ten temat. Jest to ryzykowne, gdy laicy bez zastanowienia powtarzają wykoślawione strzępy wiedzy naukowej, ale równie niefortunne bywa, gdy specjalistów ponosi tendencja do popularyzowania przez uproszczenie. Nie zdziwiłabym się, gdyby część czytelniczek skończyła lekturę Instrukcji obsługi faceta z fochem na własnych rodziców za zrujnowanie życia albo z dołującym przekonaniem, że same są sobie winne i coś mocno z nimi nie tak. Coś dzwoniło, ale chyba jednak nie w tym kościele. Bo zamiast focha i depresji miały chyba wynieść przekonanie, że trochę pracy nad sobą może przynieść zauważalne efekty.

Z jednej strony autorki starają się wzniecać w czytelniczkach optymizm: możesz mieć takiego faceta, jakiego chcesz, wolno ci się cieszyć życiem, przestań się martwić konwenansami. Ale z drugiej – przy wszechobecnym budzeniu świadomości, że „problem jest w tobie”, oferują niezbyt sprecyzowane drogi wewnętrznego poradzenia sobie z problemem. Chyba, że ta książka ma być jedną wielką reklamą psychoterapii. Jasne, żaden poradnik psychoterapii nie zastąpi. Ale raczej też nie chodzi o to, żeby zostawiać czytelnika ze złowieszczą diagnozą i bez wyraźnego światełka w tunelu.

A tak naprawdę to właśnie nadzieja jest najważniejszą rzeczą, jaką mogą dać człowiekowi poradniki. Rzadko kiedy znajdziemy w nich naprawdę pomocne rozwiązania, bo większość tych książek mniej lub bardziej chodzi na skróty. Mają przede wszystkim uspokajać i dawać nadzieję – bo i głównie tego czytelnikom potrzeba. Szkoda tylko, że tak mało poradników robi to w sposób mądry. Jedne idą przede wszystkim naiwną drogą marchewki, inne oświeconą drogą kija, a połączenie obu strategii okazuje się zaskakująco trudne. Mam wrażenie, że Instrukcja obsługi faceta próbowała te drogi połączyć… ale nie jestem pewna, czy jej wyszło.

Przeczytaj także: