Komiksy od kuchni – Marvel vs DC

by Mila

Z Marvelem i DC jest trochę tak jak z Pepsi i Coca Colą – większość ludzi w pewnym momencie życia opowiada się po jednej ze stron i potem konsekwentnie obstaje przy swoim wyborze. Jest z nimi też trochę tak jak z Profesorem X i Magneto – niby stoją po dwóch różnych stronach barykady, niby tak wiele ich różni… ale równie wiele ich do siebie zbliża i sprawia, że są sobie nawzajem potrzebni, nawet jeśli w danym momencie się nie znoszą. W końcu każdy potrzebuje swojej Nemezis.

Fani komiksów na całym świecie często mają bardzo sprecyzowane poglądy na to, kto jest w tej rywalizacji górą – żeby nie powiedzieć, że po jednej i po drugiej stronie są rzesze fanatycznych wyznawców. Spieramy się o to, kto tworzy ciekawsze postacie i bardziej dojrzałe historie, kto robi lepsze/mądrzejsze/zabawniejsze filmy i która ekipa superbohaterów wygrałaby w wielkiej wojnie obu uniwersów. Są wśród nas tacy, którzy mimo swoich sympatii mają głęboki szacunek dla „drugiej strony”, a są i tacy, którzy nawet do ręki nie wezmą produktu drugiej strony, bo to wstyd.

Ale spór o to, kto jest górą w starciu Marvel vs DC, ciągnie się w zasadzie już od lat 60. ubiegłego wieku – od kiedy niewielki Marvel zaczął gonić (i przeganiać) dominujące na rynku DC nie tylko pod względem wyników sprzedaży, ale i oryginalności oferowanych czytelnikom historii i bohaterów.

O ile DC reprezentowało Amerykę Eisenhowera, o tyle Marvelowi było znacznie bliżej do Ameryki Johna F. Kennedy’ego. Marvel był młodszy, modniejszy i prawdopodobnie spał z twoją dziewczyną.

Chociaż dziś trudno znaleźć kogoś, kto nigdy nie słyszał o Supermanie czy Człowieku-Pająku, mało kto wie, jak cała sprawa wygląda od kuchni i co przez lata działo się za kulisami powstawania najsłynniejszych komiksów. A działo się sporo. Podbieranie sobie nawzajem najlepszych scenarzystów i rysowników, wykradanie pomysłów i bohaterów, złośliwe aluzje na łamach komiksów, otwarte ataki na konkurencję w prasie i na konwentach, podejrzane sztuczki marketingowe, byle tylko pognębić rywala… ale i niekiedy bardzo zaskakujące momenty współpracy i wspólne projekty.

Ciągnąca się już ponad pół wieku i przerzucająca się na kolejne media i pokolenia fanów historia rywalizacji dwóch największych wydawnictw komiksowych jest równie ciekawa, jak pytanie o to, kto wygrałby walkę: Batman czy Iron Man? Superman czy Thor? Zwłaszcza, kiedy tę historię opowiada Reed Tucker w swojej książce Mordobicie. Wojna superbohaterów. Marvel kontra DC.

Nie będę owijać w bawełnę – to jest lektura po prostu obowiązkowa dla każdego szanującego się maniaka komiksów i ich ekranizacji. Pełna smaczków, wzajemnych przytyków, krążących od lat plotek o plagiatach, ale i będąca ciekawym spojrzeniem na to, jak rozwijała się komiksowa branża, a razem z nią nasi ukochani bohaterowie. Czy domyślilibyście się, że prawie do końca lat 70. do biura DC nie można było wejść inaczej niż w garniturze i pod krawatem? I w takich też warunkach rysownicy pracowali nad kolejnymi komiksami – podczas gdy w Marvelu ekipa urządzała sobie w godzinach pracy turnieje w ping ponga? Albo – czy zdajecie sobie sprawę, że czerwone gatki Supermana były tak potężnym zagrożeniem dla moralności młodych ludzi, że aż trzeba było je cenzurować? I że twórcy komiksów godzinami przesiadywali przed obliczem politycznych komisji, tłumacząc się z tego, że demoralizują młodzież?

Historia komiksów jest w pewnym sensie historią współczesnej popkultury, ale i zmieniającego się na przestrzeni lat podejścia do biznesu. Reed Tucker opowiada tę historię z humorem, przetyka ją masą branżowych ciekawostek i o dziwo – nie opowiada się po żadnej ze stron. Wbrew temu, co mogłyby sugerować przytoczone tutaj cytaty (Tucker może być obiektywny, ja nie muszę!), stara się zachować względną neutralność i na równi punktuje sukcesy i wytyka porażki czy podejrzane działania obu firm. Bo i w obu ich nie brakowało! A przy tym tworzy portrety przedsiębiorstw, które od lat prezentują bardzo wyraźnie się różniące, charakterystyczne podejście do swoich postaci, komiksów jako takich i do finalnego odbiorcy.

Mimo przejęć przez korporacje, obie firmy zachowują swój charakter. Marvel to wieczny hipster, a DC wciąż jest szykownym, konserwatywnym wujem, który od zawsze próbuje się odmłodzić i być na czasie.

Niezależnie od tego, po której stronie konfliktu Marvel vs DC leżą wasze sympatie, książka Reeda Tuckera to prawdziwa gratka dla każdego fana superbohaterów!

_______

Cytaty pochodzą rzecz jasna z książki Reeda Tuckera Mordobicie. Wojna superbohaterów. Marvel kontra DC, wyd. Agora 2018.

Przeczytaj także:

4 komentarze

Paulina Chmielewska 8 października 2018 - 20:06

Świetna recenzja. Trafiłam tutaj przez przypadek, ale fenomenalnie się czyta to, co piszesz. Ja dopiero odkrywam świat Marvela, ale Twój tekst niesamowicie zachęcił mnie do sięgnięcia po książkę. Wpisuję ją na listę lektur i mam nadzieję, że za jakiś czas po nią sięgnę! 🙂

Mila 8 października 2018 - 20:09

Witamy na pokładzie 😉 W temacie filmów Marvela dla początkujących polecam ten tekst: http://readup.pl/marvel-w-pigulce-8-filmow-mcu-ktore-naprawde-warto-obejrzec/

Paulina Chmielewska 8 października 2018 - 20:23

Ooo super! To idę czytać. Przejrzałam właśnie kilka tekstów na blogu, to ten jeszcze na deser będzie! 🙂

Olivia 18 września 2019 - 16:08

Dobry pomysł.

Komentarze zostały wyłączone.