Na początku lat siedemdziesiątych opublikowano w Szwecji manifest kreślący wizję przyszłości tego kraju – i to wizję dosyć świetlaną, postulującą zupełnie nowy model szwedzkiej rodziny. Ta ambitna szwedzka teoria miłości zakładała, że państwo powinno dążyć do tego, by każdy obywatel stał się prawnie i finansowo niezależny od innych – bo tylko w ten sposób będzie można mówić o relacjach międzyludzkich wynikających z wewnętrznej potrzeby i prawdziwego uczucia, a nie ekonomicznej zależności.
Kącik psychologiczny
Pierwsze, co przychodzi mi na myśl w kontakcie z Dziennikiem uważności Corinne Sweet i Kolorowanką uważności Emmy Farrarons, to spokój. Nie trzeba nawet wiedzieć, że obie pozycje mają coś wspólnego z mindfulnessem, wystarczy spojrzeć na ich okładki i choć trochę je przekartkować. Pastelowe barwy, dużo błękitów, klimatyczne ilustracje, delikatność i wrażenie przestrzeni – wszystko to sprawia, że spokój bije z nich, jeszcze zanim przeczytamy pierwsze słowa.
Najważniejszą rzeczą, jakiej dowiedziałam się z książki Katarzyny Kucewicz Zakupocholizm. Jak samodzielnie uwolnić się od przymusu kupowania?, jest to, że… nie jestem książkową zakupoholiczką. Co nie zmienia faktu, że powinnam chyba nieco uważniej monitorować swoje książkowe wydatki. I wydatki na wszelkiej maści gadżety z Iron Manem. I Tolkienem. I… nie tylko.
…a może raczej: jak Mila odkryła serial o pionierskich badaniach nad seksualnością człowieka.
Nazwiska Masters i Johnson w podręcznikach psychologii przewijają się stosunkowo często – nie ma się zresztą co dziwić, bo to para badaczy, którzy jako pierwsi na szeroką skalę prowadzili laboratoryjne badania nad seksem. Jeszcze zanim hipisi zaczęli mówić o wolnej miłości i zmieniać oblicze amerykańskiego społeczeństwa, Bill Masters i Virginia Johnson zdążyli już podpiąć swoich badanych pod skomplikowaną aparaturę i zza lustra weneckiego obserwować mniej lub bardziej subtelne zmiany, jakie zachodzą w męskich i kobiecych ciałach podczas jednego z najbardziej intymnych aktów ludzkiego życia.
Jak znaleźć spokój w pędzącym świecie – tymi słowami wita nas okładka książki Marka Williamsa i Danny’ego Penmana Mindfulness. Trening uważności. Pod kojąco zielonkawą okładką mają się zaś znajdować proste sekrety, dzięki którym każdy z nas może na powrót wziąć swoje życie we własne ręce i stopniowo wyzwolić się z bezmyślnego pędu współczesnego świata.
Jon Ronson zdaje się mieć szczęście do wyjątkowo intrygujących tytułów swoich książek (a może raczej ma sprytnych wydawców). Po Człowieku, który gapił się na kozy polskie księgarnie podbija aktualnie Czy jesteś psychopatą? Fascynująca podróż po świecie obłędu. Szaleńczo żółta i odważnie czerwona okładka (z obowiązkową kozą w rogu) zdaje się zapowiadać nie tylko podróż w świat obłędu, ale i podróż zupełnie obłędną… Zawartość książki jest jednak nieco inna – i jeszcze lepsza – niż można by przypuszczać.
Miała na imię Samantha i była idealna. Mówiła ciepłym, roześmianym głosem Scarlett Johansson, była zabawna, błyskotliwa, potrafiła słuchać tak, żeby zrozumieć, i mówić tak, by zmusić do refleksji. Cieszyło ją poznawanie świata i przekraczanie własnych ograniczeń. Przeczuwała potrzeby i pragnienia, ochoczo wychodziła im naprzeciw, dbała, kochała, pragnęła… Miała tylko jedną zasadniczą wadę – była bezcielesnym systemem operacyjnym.
Przebudzenia to jedna z pierwszych książek napisanych przez Olivera Sacksa. Da się to zresztą wyczuć – podczas lektury nie mogłam się pozbyć wyobrażenia młodego człowieka, który właśnie obronił doktorat i nieświadomie upycha w każdym zdaniu tyle skomplikowanych terminów naukowych, ile tylko jest w stanie. Umiejętność mówienia do studentów po ludzku, zrozumiale i tak, żeby coś z tego wynieśli, przychodzi dopiero później, po latach praktyki – widać to doskonale na uczelniach i widać to także w stylu pisania Sacksa. Choć przyznać mu trzeba, że pisząc Przebudzenia celował bardziej w środowisko medyczne, niż w zaskakująco szeroką publiczność, jaka ostatecznie po książkę sięgnęła.
W życiu już nie wsiądę do samolotu. Z takim oto postanowieniem na resztę życia zostawił mnie wczorajszy seans Bez lęku Petera Weira.
Różne rzeczy można pewnie o tym filmie powiedzieć… Oglądałam go z nastawieniem na tematykę stresu pourazowego i mówiąc szczerze, dostałam dokładnie to, co mi obiecano – historię człowieka, który przeżył katastrofę lotniczą i jego zmagań ze stresem pourazowym, a może raczej zmagań otoczenia z tym jego stresem, bo przecież na pozór, na pierwszy rzut oka to nie sam bohater cierpi, a wszyscy wokół niego, przez niego.
Pamiętam, że w liceum na ostatniej stronie zeszytu do religii prowadziłam listę filmów do obejrzenia opatrzoną tytułem „Ksiądz Roman poleca”. Dlaczego notowałam filmowe propozycje księdza Romana, który był – bardzo delikatnie mówiąc – człowiekiem dość jednak kontrowersyjnym i mało lubianym, do dzisiaj nie wiem. Może liczyłam na to, że wspominane przez niego obrazy będą równie kontrowersyjne jak i on sam… A przecież dla małolaty wszystko, co kontrowersyjne, wydaje się wręcz genialne.