John River w rozmowie ze śmiercią

by Mila

Rozochocona emocjami czwartego sezonu House of cards i darmowym miesiącem Netflixa pozwoliłam sobie na trochę więcej telewizyjnego podekscytowania… I oto moje najnowsze odkrycie – brytyjski serial kryminalny umiejscowiony w Londynie i ze Stellanem Skarsgårdem w roli głównej. W tym zdaniu naprawdę nie ma ani jednego słowa, które by mnie nie zachwycało…

Mowa o miniserialu River, w którym Skarsgård gra dosyć schizofrenicznego policjanta usiłującego rozwikłać zagadkę morderstwa swojej partnerki i prywatnie jedynej przyjaciółki, która zginęła na jego oczach. John River, bo tak nazywa się nieco osobliwy detektyw, jest policjantem ze wszech miar niezwykłym. Wyższy od wszystkich wokół, nie do końca nadążający za światem, kompletnie niedostosowany społecznie, często widywany jest, jak mówi do siebie… choć w rzeczywistości rozmawia z wytworami swojego umysłu. Umysł bohatera szczególnie zaś upodobał sobie zmarłych – mamy tu więc do czynienia z facetem, który nie tylko widzi martwych ludzi, ale niekiedy ochoczo dyskutuje z nimi o prowadzonych przez siebie śledztwach.

Stellan Skarsgård jako John River w serialu "River", Abi Morgan, 2015.

Stellan Skarsgård jako John River w serialu „River”, Abi Morgan, 2015.

Największą wadą tego serialu jest karygodny fakt, że całość trwa tylko niespełna sześć godzin. Ale w tych sześciu godzinach udaje się twórcom zawrzeć wszystko, co powinien mieć dobry serial.

Główny bohater – rewelacyjny. Choć jest wycofany i nieprzyjemny, nie sposób go nie uwielbiać. Postać Johna Rivera jest jak napisana specjalnie dla Skarsgårda, a on wnosi w całą historię nie tylko coś niepowtarzalnego, ale i przede wszystkim ratuje klimat całej produkcji. Nie trudno sobie wyobrazić, że policjant gadający do swoich halucynacji mógłby się stać komiczny czy przerysowany… wystarczy spojrzeć na Kapitana Empatię w Hannibalu i całe to jego „odczuwanie miejsca zbrodni”. Skarsgård natomiast idealnie czuje swoją postać i nadaje ton całemu serialowi. Z czegoś, co mogło być bardzo ryzykowną opowieścią o dziwaku, buduje prawdziwy dramat psychologiczny, wciągający, poruszający i fascynujący.

Intryga – na tyle skomplikowana w swej prostocie, że twórcy bez przeszkód prowadzą nasze podejrzenia dokładnie tam, gdzie im się akurat w danej chwili podoba. A ostateczne rozwiązanie i tak nas zaskoczy, choć po ostatnim odcinku osobiście wciąż mam do twórców kilka drobnych pytań. Wspomniałam już, że River to psychologiczny dramat, ale równie uprawnione jest mówienie o psychologicznym thrillerze. Przy okazji dotkniemy też palących problemów społecznych – i tych zupełnie aktualnych, i tych niemal odwiecznych, których nie sposób najwyraźniej wyplenić. Widz ma też okazję nieco się uwrażliwić i stanąć oko w oko z niełatwą codziennością kogoś dotkniętego problemami psychicznymi, a temat jest ugryziony w taki sposób, by choroba nikogo tu nie definiowała.

Klimat – idealnie wyważony. River jest owocem bardzo udanego zderzenia kultur. Mroczny i surowy jak skandynawskie kino, a jednocześnie iście po brytyjsku ironiczny i ekscentryczny. Im dalej w las, tym atmosfera robi się cięższa, ale i równoważą ją wstawki, o których można by powiedzieć, że są po prostu urzekająco ciepłe – gdyby nie fakt, że w większości dotyczą martwych ludzi we flegmatycznej Anglii.

Mogłabym się zachwycać Skarsgårdem, jego postacią i całym serialem dłużej, niż trwają wszystkie jego odcinki… Ale oszczędzę wam tego. Powiem krótko: River to po prostu majstersztyk wśród seriali. A jeśli lubicie balansować między chłodną Skandynawią i mglistym Londynem – to coś zdecydowanie dla was.

Przeczytaj także: