Jak się pisze scenariusz do serialu?

by Mila

Nie będę ukrywać – nie mam zielonego pojęcia, jak się pisze scenariusze do seriali. Nigdy przy żadnym nie pracowałam. Ani nawet nie rozmawiałam z kimś, kto pracował. Ale ostatnio coraz częściej ciekawi mnie proces myślowo-decyzyjny leżący u podłoża wieloodcinkowych produkcji – zwłaszcza, kiedy jako widz przy piątym czy dziesiątym sezonie załamuję ręce nad coraz bardziej niedorzecznymi zwrotami akcji.

Zawsze w takich momentach zastanawiam się, jak przebiega praca w pokoju scenarzystów. Jaka tam panuje atmosfera, o czym ci ludzie rozmawiają. I jak to się dzieje, że kiedy ktoś rzuca pomysłem „i wtedy wskrzesimy złego brata bliźniaka tego gościa sprzed sześciu sezonów!!!”, nikt nie oponuje. Może nawet po sali rozlega się pomruk aprobaty? Ktoś zaczyna klaskać? Ktoś inny idzie jeszcze o krok dalej i proponuje, by nie tylko bohatera wskrzesić, ale – zupełnie jak w Dniach Naszego Życia Joeya Tribbianiego – przeszczepić mu mózg dwa razy starszej kobiety? A może w ogóle mózg jakiegoś domowego zwierzęcia? Tak! Genialne! Zróbmy to!

Źli bracia bliźniacy, dziesiąte z rzędu zmartwychwstanie, sobowtóry-androidy, podróże w czasie… Na litość Odyna, dlaczego wszyscy chcą mieć w swoim serialu podróże w czasie, kiedy tam tak łatwo o paradoksy, błędy i scenariusz, który nijak się kupy nie trzyma? A to przecież tylko czubek góry lodowej skandalicznie wręcz wydumanych lub idących na skandaliczną łatwiznę zwrotów akcji.

Wiecie, ja naprawdę nie jestem bardzo wybredna, jeśli idzie o seriale. Obejrzałam dobrych kilka sezonów Pamiętników Wampirów, zanim przyprawiły mnie o totalną utratę wiary w ludzkość. Wciąż namiętnie pochłaniam Agentów T.A.R.C.Z.Y., nawet jeśli średnio trzy razy na sezon mam ochotę się na nich poważnie obrazić. Mam całą listę poważnie niepoważnych guilty pleasures i wiele nielogicznych fabularnych decyzji jestem w stanie znieść, jeśli tylko scenarzyści dostarczają mi w zamian rozrywki i emocji.

Ale nawet ja mam granice serialowej wytrzymałości. Czasem po prostu człowiek patrzy w ekran i sam już nie wie, czy ma się śmiać, płakać, denerwować czy przewrócić oczami i raz na zawsze zapomnieć, że miał z tym tytułem coś wspólnego. To też w zasadzie musi być jakiś talent – umieć wywołać u wiernego widza tak bardzo skonfliktowaną emocję… Tak, naprawdę chętnie zajrzałabym do pokoju scenarzystów i przyjrzała się temu, kto jest za to odpowiedzialny.

Dedykuję ten wpis facepalmowemu finałowi do połowy naprawdę dobrego przecież 5 sezonu moich ukochanych Agentów T.A.R.C.Z.Y. – dobrze, że przed nami długa przerwa, bo foch po waszych ostatnich pomysłach szybko mi nie przejdzie!

Przeczytaj także: