Kadr z filmu Charlie i fabryka czekolady, reż. Tim Burton, 2005.

Hollywood i fabryka odgrzewanych kotletów

by Mila

Dumbo. Król Lew. Mała syrenka. Alladyn. Mulan. Pinokio. To nie są moje trofea z dzieciństwa zapisane na VHS-ach (tych akurat nie mam żadnych) – to tylko lista nadchodzących w najbliższych latach premier Disneya. Ghostbusters, Faceci w czerni, Tomb Raider, Scarface, Charlie i fabryka czekolady, Rodzina Adamsów, Księga dżungli… to nie hity lat minionych, tylko (bardzo wybiórcza i niepełna) lista remake’ów i rebootów, które próbuje nam w ostatnich (i nadchodzących) latach po raz kolejny zaserwować Hollywood.

Hollywoodzcy producenci muszą być fanami kotletów. Zwłaszcza tych odgrzewanych… I to czasami po raz trzeci czy czwarty. Jeśli spojrzeć na kilka ostatnich lat i szeroko zakrojone plany odświeżania hitów sprzed kilku dekad, można by odnieść wrażenie, że wkroczyliśmy w erę masowych powtórek z rozrywki. Wszystkie po kolei baśnie Disneya dostają swoją wersję aktorską. No chyba, że są w nich gadające zwierzęta – wtedy dostają bardzo niepokojącą i creepy wersję wygenerowaną komputerowo. Disneyowi po piętach depczą wszystkie inne wytwórnie, wyciągając z szafy stare hity i kręcąc ich prequele, sequele, wersje uwspółcześnione i/lub przepisane na kobiece bohaterki.

Kadr z filmu <em>Ghostbusters</em>, reż. Paul Feig, 2016.

Do kogo zadzwonisz, kiedy Hollywood zacznie wywoływać duchy? Kadr z filmu Ghostbusters, reż. Paul Feig, 2016.

Można wręcz powiedzieć, że z każdym dniem i każdą informacją ten festiwal kotletów zaczyna się robić coraz bardziej kuriozalny. Częstotliwość odgrzewania takiego na przykład Charliego i fabryki czekolady radykalnie się zwiększa – między pierwszą a drugą ekranizacją książki minęły jakieś 34 lata, a teraz, ledwie lat 13 po wersji z Johnnym Deppem jako Wonką, już mówi się o kolejnych castingach na dziwnego pana w kapeluszu… Plotki łączą z tą rolą Donalda Glovera, Ezrę Millera i… nie daj Thorze, Ryana Goslinga. Jeszcze trochę i Wonka zostanie drugim Hamletem, każdy aktor prędzej czy później będzie go musiał zagrać.

Pytanie tylko, po co to wszystko. I dlaczego Fabryka Snów chce nas ostatnio karmić prawie wyłącznie odgrzewanymi kotletami. Czy ktoś (prawdopodobnie całkiem słusznie) zwietrzył zarobek w dorosłych już dzieciach lat 80. i 90., które chętnie (a przynajmniej z sentymentu) pójdą jeszcze raz zobaczyć swoje ukochane filmy i ukochanych bohaterów z młodości? A może w Hollywood po prostu skończyły się nowe pomysły? Może wiecznie głodujący ambitni scenarzyści do reszty pousychali gdzieś w swoich zatęchłych klitkach i w puli rzeczy do nakręcenia zostały już tylko same odtwórcze scenariusze starych wyg, którym się już niczego nie chce i które niczego już nie muszą? Może Fabryka Snów znów weszła w tę najbardziej fabryczną, taśmową fazę wypluwania z siebie setek takich samych filmów rocznie? Może po prostu żyjemy w tym pełnym zastoju etapie naturalnego cyklu funkcjonowania Hollywood, którego głównym zadaniem jest kompletne zmęczenie materiału i popchnięcie sfrustrowanych młodych filmowców do rozpętania kolejnej kinowej rewolucji?

Jeśli tak jest, to oby ten etap trwał jak najkrócej… bo ileż w kółko można oglądać te same filmy?

Przeczytaj także:

2 komentarze

Arek 19 czerwca 2018 - 08:08

Wydaje mi się, iż Hollywood boi się ryzyka. Wie, że odgrzewane kotlety się sprzedadzą, dlatego je robią.

Geek Kocha Najmocniej 19 czerwca 2018 - 14:12

Jak to po co? Ludzie najbardziej lubią to, co znają (macdonaldyzacja). Oprócz tego, wywoływanie nostalgii też przyciąga. A Hollywood chce pieniądze.

Komentarze zostały wyłączone.