Hołd wiernego fana i rosyjski McCarthy

by Mila

Biblioteczki polskich fanów uniwersum Metro 2033 poszerzyły się niedawno o nową pozycję – zapraszającego nas z powrotem w głąb mrocznych tuneli moskiewskiego metra Wędrowca Surena Cormudiana. Wielbiciele Glukhovsky’ego i stworzonego przez niego postapokaliptycznego świata będą uradowani podwójnie, bo Wędrowiec tym razem nie podróżuje sam, a do powieści Cormudiana dołączone jest też – pierwszy raz ukazujące się drukiem – opowiadanie Glukhovsky’ego Koniec drogi.

I to może właśnie od tego opowiadania zacznijmy, bo to prawdziwa perełka – bardzo w stylu Drogi Cormaca McCarthy’ego. Glukhovsky we wstępie tłumaczy co prawda, że o istnieniu ukazującej się wtedy po raz pierwszy Drogi nie miał pojęcia w trakcie pisania swojego tekstu, ale od tytułu po klimat opowieści od skojarzeń z McCarthym nie da się uciec – co z jednej strony jest swego rodzaju komplementem dla rosyjskiego autora, a z drugiej chyba dowodem na to, że pewne opowieści są bardzo uniwersalne i tylko czekają, by pokazać je na nowo w naszym własnym stylu.

A Glukhovsky na tych ledwie kilkudziesięciu stronach pokazuje wszystko, co w jego stylu jest najlepszego: język, dowcip, społeczno-polityczny komentarz i depresyjność naznaczonego atomową apokalipsą świata – przełamaną przewrotnym, niemal tragikomicznym zakończeniem. Ot, prosta historia – młody chłopak wyrusza w niebezpieczną drogę w nieznane… Ale wszystko, co tam na niego czeka, tak pięknie i z naturalną lekkością przetykane jest dobitną, ale i niewymuszoną refleksją o człowieku, o Rosji, o ludzkości, że aż żal się z tym opowiadaniem tak szybko rozstawać. Zostawcie sobie Glukhovsky’ego na deser, bo inaczej po czymś tak smacznym przygodę z Wędrowcem Cormudiana zaczniecie z niebezpiecznie krytycznego poziomu!

Wędrowiec potrzebuje chwili, żeby nabrać tempa. Kiedy już się rozkręci, zasuwa jak drezyna przez ciemne tunele podziemnej kolei, ale rzeczywiście najpierw trzeba dać tej drezynie chwilę na nabranie impetu. Cormudian tradycyjnie zaprasza nas do moskiewskiego metra, gdzie śledzimy losy Papiernika – stalkera specjalizującego się głównie w zdobywaniu w gruzach wielkiej niegdyś Moskwy cennego, ale wybitnie niepraktycznego towaru… książek. Taki wybór profesji głównego bohatera z pewnością nie jest przypadkowy, bo po pierwsze, o ryzykujących życiem stalkerach czyta się z zapartym tchem, a po drugie, opowieść snuta przez Cormudiana jest popisem jego własnego zamiłowania do kultury i oczytania. Tutaj smaczek, tam nawiązanie, widać, że pod tym względem autor bawi się tekstem, zwłaszcza kiedy wkłada bohaterowi w usta słowa i aluzje, których i tak już prawie nikt z zamieszkujących podziemia niedobitków rodzaju ludzkiego nie jest w stanie odczytać.

Nasz oczytany i gadatliwy stalker trochę mimo woli wplątuje się w grę o stawkę większą niż życie – na jego rodzimej stacji pojawia się nowy, niebezpieczny przeciwnik, tajemniczy pasożyt umiejący zapanować nad umysłem człowieka i mający ambitne, szeroko zakrojone plany podboju tego, co zostało z przetrzebionej przez kataklizm atomowy ludzkości. Aby go powstrzymać, Papiernik wraz z niespodziewanym przybłędą, tytułowym Wędrowcem, wyruszają w pościg za intruzem, przemierzając niezliczone kilometry tuneli metra i natykając się na potwory – zarówno te będące pokłosiem mutacji i radioaktywnego promieniowania, jak i te od zawsze ukryte w drugim człowieku. Ta podróż, jednocześnie przez kolejne grupy społeczne zamieszkujące moskiewskie metro oraz w głąb siebie samego i w głąb swojego człowieczeństwa odciska piętno na naszym stalkerze, ale i czytelnikowi niejeden raz każe się przejrzeć w krzywym zwierciadle zdradliwej ludzkiej natury.

Cormudianowi nie brakuje ani pomysłów na niewiarygodne przygody jego postaci, ani zmysłu obserwacji i trafnego społecznego komentarza, nie brakuje mu też filozoficznego zacięcia, gdy niekiedy dość niespodziewanie w samym środku akcji robi przerwę na ideologiczne dysputy bohaterów. Całkiem sprawnie więc wpisuje się w nurt dotychczasowych postapokaliptycznych powieści spod szyldu Metro 2033 – choć pod względem stylu i języka raczej nie uplasuje się w czołówce moich ulubionych powieści z tej niszy. Tekst bywa nierówny, styl wypowiedzi bohaterów nie zawsze konsekwentny, czasem wręcz mam wrażenie, jakbym czytała coś bliższego zainspirowanemu Glukhovskym fan fiction niż „profesjonalnej” powieści. Choć może taki jest po prostu urok Metra 2033 – a przy wysoko postawionej przez Glukhovsky’ego poprzeczce nie tak znowu wielu autorów jest w stanie do niej dosięgnąć, nie mówiąc już o wybiciu się na pewną niezależność w ramach narzuconych przez uniwersum.

Nie można jednak odmówić Wędrowcowi wartkiej akcji, momentów, które nas rozbawią, i takich, które każą nam się pochylić nad naturą człowieka rządzonego upartym poczuciem wyższości i strachem przed tym, co obce. Widać, że Suren Cormudian w mrocznej wizji moskiewskiego metra czuje się bardzo dobrze – i tak też podczas lektury będą się czuli fani uniwersum Metro 2033.

Za egzemplarze do recenzji dziękuję wydawnictwu

Przeczytaj także: