Coś ciekawego dzieje się ostatnio w Disneyu (i wchłoniętym przez niego Pixarze). Zupełnie, jakby zaszła tam jakaś zmiana w myśleniu i nagle studio otworzyło się na głębsze, odważniejsze i pozbawione lukrowania opowiadanie o dzieciństwie i rodzinnych relacjach. Trochę było to widać już w filmie Luca, który jest właściwie metaforą wychodzenia z szafy, a rodzice głównego bohatera są kontrolujący, ale wiemy, z czego to wynika – z ich własnych nieprzepracowanych (i niezupełnie bezpodstawnych) lęków przed światem. Mistrzostwo osiągnął w tej kwestii film Encanto pokazujący wielopokoleniowy, dysfunkcyjny system rodzinny, w którym obok miłości przenoszona jest na kolejne pokolenia trauma (więcej o traumie i psychologii w Encanto pisałam tutaj). Teraz zaś na ekrany kin wkroczyła To nie wypanda – opowieść o dojrzewaniu dziewczynek, prawie do buntu i relacjach z wymagającą, kontrolującą matką.
Film
Encanto to najprawdopodobniej największy animowany hit Disneya ostatnich lat i film, który ma szansę z miejsca stać się klasykiem – i nic dziwnego, bo jest to nie tylko film po prostu świetny, ale też bardzo mądry, dotykający zaskakująco poważnych tematów i emocjonalnie przemawiający do mnóstwa widzów. Opowieść o kolumbijskiej rodzinie obdarzonej magicznymi talentami jest wielowarstwowa i można ją czytać w wielu kluczach interpretacyjnych – może być ilustracją doświadczeń rodzin emigrantów, opowieścią o tym, że wyjątkowość jest przereklamowana, pokazuje dysfunkcyjne rodzinne mechanizmy i to, jak się nawzajem nakręcają, ale także opowiada o dziedziczonej z pokolenia na pokolenie traumie. I to właśnie międzypokoleniowej traumie chcę się bliżej przyjrzeć w tym tekście na przykładzie rodziny Madrigal z filmu Encanto. [Tekst jest szczegółową analizą i zawiera spoilery].
Nadszedł czas na rozdanie najważniejszych nagród filmowych – zanim jednak Amerykańska Akademia Sztuki Filmowej w nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu przyzna Oscary, chcę się z wami podzielić 10 elementami, które na mnie zrobiły największe wrażenie wśród tegorocznych nominowanych filmów.
Sezon oscarowy czas zacząć! Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej ogłosiła dziś nominacje do Oscarów – a gala wręczenia najważniejszych nagród filmowych zaplanowana jest na 27 marca 2022. To daje nam 47 dni na zapoznanie się ze wszystkimi filmami nominowanymi w 23 kategoriach. I jeśli tak jak ja, zaczynacie dziś wielkie nadrabianie, jak co roku mam dla was przydatną ściągę. W tym tekście znajdziecie listę wszystkich produkcji i podpowiedzi, gdzie legalnie można obejrzeć nominowane filmy, mieszkając w Polsce. Tradycyjnie przygotowałam też checklistę, dzięki której możecie śledzić swoje postępy w oczekiwaniu na Oscary 2022. Powodzenia i miłej zabawy!
Kinowa widownia uwielbia historie o szpiegach – a w ostatnich latach pokochała mocno podszytą humorem serię filmów Matthew Vaughna Kingsman z Colinem Firthem i Taronem Edgertonem w rolach brytyjskich szpiegów. Zanim jednak Harry i Eggsy powrócą ze swoimi kolejnymi przygodami, Matthew Vaughn ma dla nas prequel serii i opowiada historię powstania tytułowej niezależnej organizacji wywiadowczej.
Myślę, że niezbyt przesadzę, jeśli powiem, że Spider-Man: No Way Home dla bardzo wielu osób jest najważniejszym filmem tego roku. Filmem… albo może raczej wydarzeniem, bo to produkcja, która bazuje na co najmniej dwudziestu latach popkulturalnego kontekstu i jej największą wartością jest nieprawdopodobna wprost masa smaczków, które mają radować serca fanów Spider-Mana. Pogadajmy więc o tych fajnych rzeczach – oto moja lista 10 rzeczy, które szczególnie mnie uradowały w filmie Spider-Man: No Way Home. [Tekst zawiera OGROMNE spoilery!].
Od pewnego czasu po internecie krąży taki żart-pytanie: czy żeby zrozumieć, co się dzieje w filmie Spider-Man: Bez Drogi Do Domu (No Way Home), trzeba najpierw obejrzeć Spider-Mana 1, 2, 3, 1, 2, 1 i 2? Otóż, moje drogie Pajączki, trzeba. Obowiązkowo. [Przy tym filmie każde niewinne pół zdania może być spoilerem, więc czytacie na własną odpowiedzialność, choć staram się nie zdradzać niczego, czego nie ma w zwiastunach].
Na początku byli kosmici… i widział Arishem, że było to dobre. Do kin trafiła nowa produkcja Marvela – wyreżyserowana przez nagrodzoną Oscarem Chloé Zhao, błyszcząca gwiazdorską obsadą, wprowadzająca nowych bohaterów, poważniejsza w wymowie i fabularnie sięgająca z jednej strony do kosmologii, z drugiej zaś do początków cywilizacji człowieka. Co z tego wszystkiego wyszło i jak Eternals wypadają na tle MCU?
Jeżeli istnieje jakaś książka niemal niemożliwa do przeniesienia na kinowy ekran, to prawdopodobnie jest nią kultowa Diuna Franka Herberta. Monumentalna, niemal ośmiusetstronicowa, napisana niezwykłym językiem, wykuta z przedziwnego splotu filozoficznych koncepcji i elementów rozmaitych kultur, niespieszna, wymagająca, domagająca się zanurzenia w świecie przedstawionym bez zbędnych wyjaśnień, pełna sprzeczności, jednocześnie futurystyczna i otulona atmosferą przeszłości, kameralna i epicka zarazem… A nawet jeszcze nie wspomnieliśmy o fabule, w której fatum, mistyka, stare przepowiednie, nowe religie i wizje nieuchronnej przyszłości przeplatają się z wielopoziomowymi politycznymi intrygami i widmem wojny. Jak przenieść to wszystko na ekran i zmieścić wewnątrz nawet bardzo długiego filmu, nie tracąc ważnych elementów, z których utkana jest ta niezwykła opowieść? Prawdopodobnie nie da się tego zrobić… Ale Denis Villeneuve zbliża się do osiągnięcia tego celu tak bardzo, jak to tylko możliwe.