Czego nie rozumieją dorośli

by Mila

Kilka tygodni temu odwiedził mnie brat ze swoją dziewczyną i tak się jakoś złożyło, że w przerwach między kolejnymi atrakcjami turystycznymi oboje zgodnie postanowili zrelaksować się przy oglądaniu Pokemonów. Więc się relaksowaliśmy. Przy Pokemonach. Gdyby ktoś miał wątpliwości – wszyscy troje jesteśmy zdecydowanie pełnoletni.

Kiedy tak oglądaliśmy te Pokemony, uderzyło mnie coś, czego chyba jako dziecko w pełni nie dostrzegałam – to jest prawdziwie edukacyjny i wychowawczy serial! Aż dziwne, że w czasach jego największej popularności mało kto o tym mówił.

Pokemony „za moich czasów” były raczej obiektem krytyki i w niektórych środowiskach praktycznie symbolem działalności szatana. Dziwaczne, nierealne stwory. Zresztą, wszyscy przecież dobrze wiedzieli, że od tylu kolorowych obrazków na ekranie można zachorować na padaczkę. Swego czasu krążyła też po mieście legenda o jakimś chłopcu, który rzekomo pod wpływem Pokemonów wyszedł z wysoko położonego mieszkania oknem, zostawiając rodzicom karteczkę z napisem „Mamo, tato – Ash mnie wzywa!”.

trio

Pokemon to to żółte, a Ash to to, na czym siedzi Pokemon.

Nie ma się z czego śmiać. Dzisiaj, kiedy robię research do tego tekstu, okazuje się, że jakieś dziecięce samobójstwo może i miało miejsce. Trochę daleko od mojego podwórka, bo ponoć w RPA. W zasadzie nie wiadomo, czy chłopak wyszedł oknem czy się powiesił. Wiadomo za to, że był fanem Pokemonów. Jak miliony innych dzieci, które dla odmiany trzymały się z dala od okien i sznurów… ale dla niektórych Pokemony przesądzały sprawę.

Jakimś dziwnym trafem dziś ślady tej historii widać głównie w scenariuszach lekcji dla katechetów. I na forach, gdzie ludzie w moim wieku pytają, czy to była prawda. Szukam innych źródeł, ale jakoś nie mogę znaleźć. W każdym razie, we wspomnianych scenariuszach Asha nazywa się „najpotężniejszym Pokemonem”, co świadczy chyba tylko o tym, że autor tej mrocznej opowieści nie pokusił się nawet o obejrzenie połowy odcinka. Ja przed zjechaniem Smoleńska przynajmniej obejrzałam trailer. Dwa razy. I raczej nie pomyliłabym prezydenta z brzozą.

Pomijając jednak źródło i prawdziwość mrocznych historyjek, już jako dziecko czułam, że z tą padaczką to chyba nie do końca tak działa, skoro ja jej nie dostałam… a poza Pokemonami wgapiałam się przecież jeszcze w Superświnkę, Czarodziejkę z Księżyca i parę innych mocno kolorowych produkcji. Jakoś podświadomie czułam też, że chłopak wyskakujący oknem musiał mieć coś z głową, zanim obejrzał Pokemony. Dzisiaj to przeczucie mogę poprzeć dyplomem UJotu i jest mi jakoś dziwnie smutno, że taki hejt spotkał produkcję w zasadzie starającą się na równi bawić, co i wychowywać przyzwoitych ludzi.

Bo i czego tam nie ma! Siła współpracy, stawanie w obronie słabszych, niesienie pomocy potrzebującym. Przyjaźń, odpowiedzialność za słodkiego pupila (ilu dorosłych należałoby tego jeszcze nauczyć!). Ochrona środowiska i zagrożonych gatunków. Pokonywanie własnych słabości i wad, praca nad sobą… A to tylko w tych kilku odcinkach, które zdążyłam obejrzeć w ciągu jednego weekendu! I w czym niby Pokemony miałyby być gorsze od Reksia?

poke

Wygląda na to, że od zawsze byłam kulturowym buntownikiem. Najpierw zabójcze Pokemony, potem demoniczny Harry Potter… Harry co prawda w końcu zniknął z listy książek zakazanych i nawet doczekał się pochwały z Watykanu… Ale do dziś ciekawi mnie, czy dopiero przy siódmej części ktoś w Watykanie postanowił to w końcu przeczytać, czy może na taką dostojną pochwałę zasługuje tylko naprawdę ostateczne poświęcenie bohaterów. Jak dla mnie, dzieciaki z Hogwartu ryzykowały życiem w obronie innych średnio raz w każdym roku szkolnym… a to tylko jedna z wielu prospołecznych postaw, których mnie te książki próbowały nauczyć.

Teoretycznie jestem już dorosła – choć zdarza mi się myśleć, że jednak zatrzymałam się mentalnie gdzieś na etapie Pokemonów. Może to więc dobry moment, żeby w imieniu dzieci zasugerować dorosłym, żeby najpierw spróbowali poznać ich świat, zanim wydadzą na niego wyrok. A w imieniu dorosłych przeprosić dzieci za to, że przeważnie nam się po prostu nie chce. A szkoda, bo sporo przy tym dobrej zabawy.

Przeczytaj także: