Casting – sztuka, której nikt nie docenia

by Mila

Dobry castingowiec to prawdziwy skarb – i to jeden z najbardziej niedocenianych skarbów przemysłu filmowego. Nawet najlepszy reżyser z najlepszym scenariuszem w ręku nie stworzy arcydzieła, jeśli przyjdzie mu pracować z nietrafioną obsadą. I odwrotnie – czasem utalentowani i dobrze dobrani do roli aktorzy potrafią uratować mierną produkcję przed całkowitą klapą. A jednak mało kto zna nazwiska nawet najsłynniejszych speców od castingu… a i przemysł filmowy nie fetuje ich osiągnięć tak, jak pracy przedstawicieli innych branż. O co chodzi i dlaczego tak cenna w filmie intuicja castingowca jest tak niedoceniana?

Czym tak w zasadzie zajmuje się dyrektor castingu? Pierwsze, co prawdopodobnie przychodzi wam do głowy, to organizowanie przesłuchań i żonglowanie budżetem przeznaczonym na obsadę. Owszem, to jest część jego pracy, ale taki lakoniczny opis nijak nie oddaje sprawiedliwości temu, co najlepsi castingowcy wnoszą do filmu – bo to często jest praca bardzo kreatywna, intuicyjna i mocno wpływająca na cały charakter produkcji. Dyrektor castingu w pierwszej kolejności odpowiada za wyselekcjonowanie grupy aktorów, która potencjalnie jest do poszczególnych ról w filmie odpowiednia i która na ekranie może stworzyć obiecującą chemię. Najlepsze kandydatury są wtedy przedstawiane reżyserowi i producentom.

Dyrektor castingu jest przy tym nieocenionym łącznikiem pomiędzy aktorem i jego talentem a reżyserem, producentami i ich wizją. Często to właśnie do castingowca należy przełożenie mniej lub bardziej abstrakcyjnych i/lub marketingowych oczekiwań szczebla produkcyjnego na konkretne wartości, na których ma być zbudowana dana postać. Bylibyście zdziwieni, jak wielu reżyserów zaczyna pracę z aktorem od słów „będę wiedział, że tego szukam, jak to zobaczę”. Tutaj często wkracza właśnie dyrektor castingu, który już na etapie proponowania poszczególnych kandydatur doskonale powinien wiedzieć, co mniej więcej reżyser będzie chciał zobaczyć – i dzięki temu może dać aktorowi jakiś punkt wyjścia i podwaliny pod dalszą współpracę na planie.

Kadr z filmu Casting by, reż. Tom Donahue, 2012.

Juliet Taylor, wieloletni castingowiec Woody’ego Allena. Kadr z filmu Casting by, reż. Tom Donahue, 2012.

Dobry castingowiec musi być przede wszystkim bardzo wrażliwy na ludzi. Musi umieć w nich dostrzec coś, czego być może sami jeszcze w sobie nie widzą. Musi mieć niezawodną intuicję i ogromne wyczucie tego, co może się stać na styku scenariusza, wizji reżysera i możliwości danego aktora. Ostateczna decyzja o obsadzie należy oczywiście do reżysera, ale bez solidnej pracy castingowca wielu reżyserów pewnie darłoby sobie włosy z głowy – przy tym, ile rozmaitych rzeczy muszą ogarniać na planie i jak bardzo pochłania ich ogólna wizja projektu, przekopywanie się przez stosy CV i całe godziny nagrań próbnych byłoby prawdziwą katorgą. Niektórzy, jak na przykład Woody Allen, w ogóle nie lubią się spotykać z ludźmi i bez dyrektora castingu mieliby spore trudności ze zrobieniem filmu…

Wielu reżyserów ma swojego ulubionego castingowca. Wspomniany już Woody Allen przez 40 lat współpracował z Juliet Taylor – dopóki ta w zeszłym roku nie przeszła na emeryturę. Zrobili razem 43 filmy. I Juliet miała przy tym praktycznie wolną rękę w obsadzaniu aktorów – do tego stopnia, że czasem jej wybory wymuszały spore zmiany w scenariuszu… Jak w przypadku O północy w Paryżu, gdzie Woody w głównej roli widział kogoś znacznie młodszego niż Owen Wilson. Dziś sam przyznaje, że ten film nie byłby tak dobry, gdyby Juliet posłuchała jego zaleceń i obsadziła mu produkcję samymi ludźmi przed trzydziestką. To się nazywa zaufanie!

Swoją drogą, to chyba dość znaczące, że odkąd Juliet Taylor zaczęła się wycofywać, a casting u Allena przejęła Patricia DiCerto, co chwilę marudzę na obsadę jego produkcji… Jak na mój gust DiCerto jest stanowczo zbyt wielką fanką śpiewających gwiazdek Disneya – tu Miley Cyrus, tam Selena Gomez… Jestem pewna, że Woody prędzej czy później zatęskni za niezawodną Juliet Tylor… Ja już za nią tęsknię.

Geniusz castingowy Marvela: Sarah Halley Finn. Fot. Rich Polk – – 2017 Getty Images

Casting może stanowić o sukcesie nie tylko jednego filmu – ale wręcz całego wielkiego uniwersum spajającego kilka wielkich franczyz. Poznajcie Sarah Halley Finn, kobietę, która obsadziła takie hity jak Trzy bilbordy za Ebbing, Missouri7 psychopatów… i która jest castingowym mózgiem uniwersum Marvela. Obsadziła parę marvelowych seriali (m.in. bezbłędnych pod tym względem Agentów T.A.R.C.Z.Y.) i aż 18 z 19 dotychczasowych filmów MCU. A ten jeden jedyny, którego nie obsadziła, to… Niesamowity Hulk z Edwardem Nortonem. Najgorszy i jedyny nietrafiony castingowo film w całym uniwersum. Po którym trzeba było potem sprzątać. Przypadek? Nie sądzę.

To dzięki Sarah Halley Finn świat poznał Toma Hiddlestona i Chrisa Hemswortha, o których nikt przed Thorem nie słyszał. I to dzięki niej Thora nie gra Hiddleston, który bardzo, ale to bardzo chciał tę rolę dostać. Wiem, że trudno wam sobie wyobrazić, jakie katastrofalne skutki to miałoby dla całego uniwersum… więc może po prostu popatrzcie na to:

Jeśli zastanawiacie się, dlaczego piszę tu głównie o kobietach, to nie jest przypadek. O ile w całym przemyśle filmowym kobiety wciąż stanowią skandaliczną mniejszość, to zawód dyrektora castingu jest przez nie bardzo zdominowany. Być może to zaleta intuicji i umiejętności społecznych. A może pokłosie tego, że to kobieta stworzyła to stanowisko. Aż do lat 50. coś takiego jak casting w zasadzie nie istniało – aktorzy mieli długoletnie kontrakty ze studiami filmowymi i w ramach tych kontraktów grali we wszystkim, co akurat powstawało, niezależnie od tego, czy mieli cokolwiek wspólnego z danym bohaterem i czy jakkolwiek nadawali się do tej konkretnej roli.

Kadr z filmu <em>Casting by</em>, reż. Tom Donahue, 2012.

Legenda castingu, Marion Dougherty. Kadr z filmu Casting by, reż. Tom Donahue, 2012.

Obsadzanie aktorów było mało znaczącą formalnością i bazowało głównie na stereotypowym wyglądzie: mięśniaka, słodkiej blondynki, intelektualisty w okularach. Talent nie miał zbyt wielkiego znaczenia. Nikt specjalnie nie przejmował się tym, kto wypełnia to zadanie, a tym bardziej nikt nie myślał o tym, żeby w jakikolwiek sposób castingowców docenić. Dopiero legendarna Marion Dougherty uczyniła z castingu prawdziwą sztukę i wywalczyła to, żeby osoba odpowiedzialna za casting w ogóle pojawiła się w napisach końcowych. To ona odkryła takie gwiazdy jak Al Pacino, Glenn Close, Robert De Niro, Dustin Hoffman, Diane Lane, John Travolta, Robert Redford i Jon Voight – który zresztą totalnie zepsuł swój debiut i tylko dzięki Marion dostał drugą szansę. To ona wychowała całe pokolenie świetnych castingowców – ze znaną nam już Juliet Taylor na czele.

Jeśli tajniki castingu choć odrobinę was zaciekawiły, obejrzyjcie sobie świetny dokument HBO Casting by nakręcony przez Toma Donahue, który opowiada właśnie historię Marion Dougherty i jej walki o uznanie – ale też podkreśla, jak bardzo niedocenianą sztuką jest dobór obsady filmowej. Zauważyliście, że Amerykańska Akademia Filmowa nie rozdaje Oscarów za casting? Tylko raz dyrektor castingu został uhonorowany Oscarem – i to tym pozaprogramowym, za całokształt dokonań. W 2016 roku otrzymał go Lynn Stalmaster. Marion Dougherty, mimo aktywnego lobbowania wielkich gwiazd, którym ułatwiła start w przemyśle filmowym, niestety nie dożyła takiego zaszczytu. Tyle mniej więcej uznania dostaje się za przeprowadzenie w Hollywood zbawiennej rewolucji…

Przeczytaj także: