Kadr z serialu Altered Carbon, 2018.

Modyfikowany węgiel i inne cuda

by Mila

Gdyby przyjąć, że forma nowego serialu Netflixa Altered Carbon jest świadomym odbiciem tego, jak bardzo sportretowana w nim ludzkość jest zagubiona i nie wie, dokąd zmierza, należałoby chyba okrzyknąć tę produkcję drobiazgowo zaplanowanym arcydziełem. Obawiam się jednak, że taka interpretacja to spore nadużycie, a Altered Carbon jest ni mniej, ni więcej niż tym, czym jest – serialem, który tak bardzo chciał zabawiać, zaskakiwać i ekscytować widza, że aż przedobrzył i w konsekwencji wypadł dość blado.

Punkt wyjścia był całkiem obiecujący. Oto trafiamy do świata, w którym ludzie odkryli, jak przechowywać swoją świadomość i wspomnienia w formie cyfrowych danych i przenosić je pomiędzy kolejnymi cielesnymi powłokami. Krótko mówiąc: ludzkość odkryła, jak pokonać śmierć… Przynajmniej w teorii. W praktyce nieśmiertelność ma wiele wspólnego z ilością zer na koncie, a rewolucyjna technologia poza przedłużaniem życia okazuje się mieć też inne skomplikowane moralnie zastosowania – choćby oferowanie ciał na wynajem. W takiej właśnie rzeczywistości budzi się główny bohater, Takeshi Kovacs (w tej roli znany m.in. z House of CardsThe Killing Joel Kinnaman). W cudzym, wynajętym ciele sam staje się wynajętym towarem – wbrew swojej woli zatrudniony do wyjaśnienia zagadki morderstwa wpływowego bogacza.

"Kadr

Startując z tego pułapu serial potrzebował chwili, żeby się rozkręcić… ale potem stał się całkiem obiecującą opowieścią detektywistyczną osadzoną w bliżej nieokreślonej przyszłości. Miał dość ciekawych bohaterów, zwłaszcza trio ze sporym potencjałem komediowym: mrukliwego detektywa z przypadku i dwójkę jego niecodziennych pomocników. Miał dobrze napisany humor, a także wciągającą i wiarygodną, choć nieco ponurą wizję przyszłości, w której tak naprawdę niewiele się zmienia, a ludzka chciwość, pragnienie władzy i inne niskie instynkty zyskują tylko nowe sposoby manifestowania się. Wizualnie również prezentował się naprawdę ładnie, jeśli nie liczyć scen w zwolnionym tempie i zaskakująco mdłych jak na tak urodziwą obsadę scen nagości. Gdyby Altered Carbon zatrzymał się na tym poziomie i dalej po prostu toczył się swoim rytmem, prawdopodobnie właśnie pisałabym bardzo pochlebną recenzję. Ale niestety na tym się nie skończyło… To, co miało niezły potencjał na kameralną opowieść detektywistyczną, szybko i dość niekontrolowanie zaczęło się rozrastać do rozmiarów międzyplanetarnych spisków, podejrzanych organizacji i wielkiej rozgrywki z wcale nie tak genialnym geniuszem zła z ukrycia pociągającym za sznurki. Im dalej w ten futurystyczny las, tym gorzej.

Kadr z serialu Altered Carbon, 2018.

Kadr z serialu Altered Carbon, 2018.

Twórcy Altered Carbon ulegli chyba pokusie upchania w serialu możliwie największej ilości filmowych gatunków. Pomieszajcie ze sobą futurystyczne science fiction, cyberpunk, thriller, detektywistyczną opowieść w klimacie noir, rodzinny dramat, szczyptę klimatu Iron Fist, skorumpowaną policję, skrzyżowanie Jamesa Bonda z Jasonem Bournem i masę tandetnej erotyki rodem z lat 90., a wyjdzie wam prawdziwy serialowy kociołek Panoramixa… i chociaż impreza zapowiadała się ciekawie, w połowie człowiek marzy tylko o tym, żeby było już po wszystkim.

"Kadr

Altered Carbon jest adaptacją powieści Richarda Morgana o tym samym tytule, więc za obecność niektórych wątków trudno obwiniać inwencję twórczą scenarzystów… ale naprawdę szczerze żałuję, że nie okrojono fabuły do rozmiarów kameralnej zagadki kryminalnej. Fani powieści prawdopodobnie byliby mocno wkurzeni, ale serial tylko by na tym zyskał, bo jego największą wadą jest właśnie przeładowanie – wątkami, stylami, tematami… Trudno nie odnieść wrażenia, że Altered Carbon sam nie wie, czym właściwie chce być i do czego aspiruje. Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic przeciwko chaotycznym historiom wypełniony dziwacznymi rzeczami… jestem na przykład zachwycona Holistyczną agencją detektywistyczną Dirka Gently’ego. Ale problem w tym, że Altered Carbon próbuje tę dziwaczną stylistyczną sałatkę podawać śmiertelnie poważnie, bez okraszenia jej sosem zabawnej konwencji, która kazałaby nam docenić szaleństwo twórców. Poszczególne elementy może i są smaczne (choć też nie wszystkie, wątek trenowania Emisariuszy jest totalnie nieprzekonujący, a gigantyczne ilości erotyki są tak nijakie, że trudno w zasadzie określić ich funkcję), ale wszystko to razem prostu nie gra tak, jak powinno.

"Kadr

A szkoda, bo zapowiedzi były całkiem obiecujące, Joel Kinnaman wypada dość przekonująco w roli gościa, który rzekomo ma wszystko gdzieś, a motyw sięgania po nieśmiertelność dzięki cyfrowym technologiom jest bardzo nośny i sporo ciekawych rzeczy można w tym temacie powiedzieć… Niestety nie tym razem.

PS Drogi Netflixie, jedna jedyna w miarę dobrze napisana postać kobieca na tle zaludniającej serial całej rzeszy porozbieranych dziewczyn to zdecydowanie nie jest standard, do którego należałoby dążyć. Just sayin’.

Przeczytaj także: