A gdyby tak porwać Mikołaja? – Nightmare Before Christmas

by Mila

Któregoś roku, 6 grudnia zamiast świętego Mikołaja odwiedził mnie Jack Skellington. Przyniósł ze sobą iście burtonowe prezenty – koszulkę z Edwardem Nożycorękim, kolczyki z Gnijącą Panną Młodą… I były to jedne z najmilszych Mikołajek, jakie pamiętam. Dlaczego by więc Mikołaja na stałe nie zastąpić Jackiem?

Ano dlatego zapewne, że Jack raz już próbował organizować Święta i nie jestem wcale pewna, czy byłby skłonny się tego wyzwania podjąć po raz drugi. Święta, jak się okazuje, wcale nie są takie proste w obsłudze. Zwłaszcza dla kogoś, kto przez całe życie był gwiazdą obchodów Halloween. Bo jakże nagle przekonująco pokrzykiwać radosne HO! HO! HO!, kiedy najbardziej kompetentnym jest się w straszeniu? Jak się nie pogubić wśród tych wszystkich prezentów? Jak odtworzyć magiczną, świąteczną atmosferę, do pomocy mając jedynie rozbrykaną bandę upiorów i umarlaków? Jack na własnej skórze, czy też raczej na własnych kościach przekonał się, że to nie takie łatwe.

Nigdy nie mogę się zdecydować, czy Nightmare Before Christmas tudzież – jak chce tłumacz – Miasteczko Halloween pasuje bardziej do wydrążonych dyń pod koniec października czy jednak do Gwiazdki… Tim Burton jakoś mało świąteczny jest niejako z natury, ale gdyby się uprzeć – pod względem fabuły toż to istny bożonarodzeniowy hit: Święta są zagrożone i trzeba je ratować! Dzieci na całym świecie zamiast prezentów dostają odcięte głowy w pudełkach, zamiast reniferów po niebie zasuwają czworonożne szkielety! I jak to wszystko teraz naprawić na czas?

W którym miesiącu by jednak tego filmu nie umieścić, zawsze będzie rewelacyjny. Wszystko jest w nim dokładnie takie, jakie być powinno, mimo że na pierwszy rzut oka nie można by się po tym filmie spodziewać sukcesu. No bo jakże to tak? Animowany musical? Święta w połączeniu z wyjątkowo czarną i groteskową komedią? A jednak wszystko to współgra ze sobą wręcz wyśmienicie. I nawet fakt, że sam Tim rolę reżysera powierzył tym razem komuś innemu, w żaden sposób nie czyni Miasteczka Halloween mniej burtonowym. O nie, ta produkcja wręcz ocieka Burtonem, definiuje burtonowość, zapowiada następne, wyśmienicie doprawione Burtonem dania w jadłospisie…

Niechże więc Tim dalej robi filmy, czegokolwiek by o nim dzisiaj nie mówiono, Danny Elfman niech nie przestaje komponować do tych filmów muzyki, Święta zostawmy Mikołajowi, a Jack Skellington… może lepiej, żeby Gwiazdkę podziwiał jednak z daleka.

Przeczytaj także: