5 seriali, których nigdy nie dokończę

by Mila

Kiedy tak słucham, jak znajomi streszczają mi, co się dzieje w kolejnych odcinkach nowego Twin Peaks, mój już i tak szczątkowy entuzjazm coraz bardziej słabnie. Coraz bardziej nie chce mi się tego oglądać i coraz bardziej odkładam w czasie powrót do 5 odcinka… a to wyjątkowo frustrujące uczucie. Bardzo nie lubię zaczynać czegoś i tego nie skończyć. Książki, z którymi mi się to zdarzyło, da się policzyć na palcach jednej ręki. Filmu nie przypominam sobie ani jednego… a i seriali wcale nie ma tak dużo.

Czuję jakąś wewnętrzną potrzebę domknięcia tematu. Czasem zahacza to o masochizm, bo chociaż bohaterowie mnie irytują, a akcja nudzi, dalej w zaparte oglądam. Ale czasami nawet mi zdarza się porzucić jakiś serial. Szczerze mówiąc, czasem nie jestem nawet pewna, dlaczego akurat ten porzucam, a przy innym tkwię mimo rozczarowań… Ale chyba najwyższy czas przyznać się do tych seriali, które mnie pokonały – nudą, głupotą, przekombinowaniem… albo niezbyt fascynującym pierwszym odcinkiem.

Odcinki otwierające serial pokonały mnie dokładnie trzy razy. I to, jeśli dobrze pamiętam, wszystkie w ciągu tego samego wieczoru. Co prawdopodobnie może świadczyć o jakichś „nastrojowych” czynnikach, bo zazwyczaj jestem jednak bardziej tolerancyjna i czekam, aż produkcja się trochę rozkręci… Niemniej jednak, z jakichś względów z miejsca postawiłam krzyżyk na czarownicach z Salem i na Crossbones z Malkovichem w roli pirata. I na Penny Dreadful – chociaż tutaj akurat pamiętam, że powodem był przesyt. No bo serio – kto wciska w jeden serial jednocześnie wampiry, wilkołaki, van Helsinga, Doriana Graya, Victora Frankensteina i doktora Jekylla? Tylko czekać, aż z szafy wyskoczą jeszcze Obcy i Predator, a zagadkę rozdmuchanego scenariusza wyjaśni Sherlock Holmes.

Nie jest mi jednak specjalnie żal tych produkcji, bo nasze drogi rozeszły się już na samym początku. Jest jednak 5 takich seriali, z którymi pożegnałam się już po dłuższym czasie…

Dracula
Po pierwszej części tego tekstu można by odnieść wrażenie, że niespecjalnie służą mi gotyckie klimaty i krwawe historie o nadprzyrodzonych istotach… ale nic bardziej mylnego. A jednak Dracula mnie nie przekonał, o czym zresztą już bardzo dawno temu pisałam, nie będę się więc powtarzać… Dość powiedzieć, że jednym z naprawdę nielicznych sensownych punktów tego serialu był Jonathan Rhys Meyers bez koszuli.

Kadr z serialu Dracula, 2013.

Mad Men
Czasem kiedy patrzę na Jona Hamma, nie potrafię zrozumieć, dlaczego porzuciłam ten serial… Ale moment przełomowy nastąpił wtedy, gdy przypadkiem włączyłam sobie odcinek o cały sezon czy dwa do przodu… i dopiero po jakichś 20 minutach zorientowałam się, że coś jest nie tak. Pięknie się patrzyło na scenografię i rewelacyjne kostiumy, ale jeśli nie ma większego znaczenia, który odcinek mi się akurat nawinie… niezbyt dobrze to świadczy o ciągłości fabuły.

Kadr z serialu Mad Men, 2007.

Easy
To oryginalna produkcja Netflixa, która chyba chciała aspirować do czegoś na kształt Black Mirror – tylko zamiast nowych technologii, miała się skupiać wprost na relacjach międzyludzkich. Niewiele z tego wyszło, bo serial specjalnie odkrywczy nie był, a i relacje między bohaterami malował jakoś bez emocji.

Kadr z serialu „Easy”, 2016.

Belle Epoque
Naprawdę muszę tłumaczyć, dlaczego przestałam to oglądać…? Jeśli macie ochotę na narzekanie na superprodukcję TVN-u, zajrzyjcie tutaj.

Kadr z serialu Belle Epoque, 2017.

Pamiętniki wampirów
Mam kilka takich guilty pleasures, które oglądam, mimo że w zasadzie fabuła uwłacza inteligencji myślącego człowieka… i tak było w tym przypadku. Ładni ludzie, świetna ścieżka dźwiękowa i perfekcyjne manipulowanie tanimi emocjami – czasem to jest dokładnie to, czego człowiekowi potrzeba. Ale zabawa z Pamiętnikami wampirów skończyła się, kiedy cała przyjemność została zastąpiona w kółko powtarzanym zdaniem: scenarzysto, nie wiem, co ćpasz, ale bierz połowę tego. Tutaj znowu zadziałał przesyt. Kiedy bohaterowie umierają i wracają do życia po 30 razy… kiedy poza wampirami, wilkołakami i czarownicami pojawiają się też doppelgängery, duchy, władca piekła, a nawet syreny… kiedy płody teleportują się pomiędzy macicami… człowiek może stracić cierpliwość. Ja ją straciłam nawet trochę wcześniej.

Kadr z serialu Pamiętniki wampirów, 2009.

Póki co, na tym kończy się moja lista serialowych porażek. Ale nie wykluczam, że wkrótce wydłuży się ona jeszcze o Twin Peaks… Podejmę jeszcze jedną próbę, ale piania z zachwytu raczej się nie spodziewam. Lynch odbił w jakąś stronę, która do niego może i pasuje, ale do mojego wyobrażenia o Twin Peaks już niespecjalnie. I żadna ilość gwiazdorskich oklasków w Cannes nie zmieni faktu, że przy braku klimatu (o sensie nie wspominając) tego się już nawet nie ogląda przyjemnie…

Szkoda. Bo do liczenia serialowych rozczarowań będę już musiała używać obu rąk.

Przeczytaj także:

2 komentarze

Zielona Małpa 30 czerwca 2017 - 16:30

Belle Epoque i Pamiętniki wampirów też szybko porzuciłam. To znaczy Pamiętniki męczyłam 3 sezony, aż w końcu uznałam, że mojej Buffy serial nigdy nie dorośnie do pięt.
Za to Pretty Little Liars nie potrafiłam przestać oglądać, choć był na podobnym poziomie co Pamiętniki. Przestałam, jak skończył się serial.

Kot w Bookach 30 czerwca 2017 - 22:12

U mnie to będzie Westworld – jakoś mnie nie wzruszył. Chociaż może dam mu jeszcze szansę… kiedyś, jak skończą się rzeczy wciągające.

Komentarze zostały wyłączone.