3 najgorsze zakończenia seriali wg Mili

by Mila

Seriale mają to do siebie, że człowiek się do nich przywiązuje. Z biegiem czasu zaczyna mieć swoje przewidywania i nadzieje co do losów bohaterów. Przez kilka sezonów gromadzi pytania, na które chciałby uzyskać odpowiedzi. Albo po prostu wrasta w świat przedstawiony na tyle, że aż żal go opuszczać. Problem w tym, że czasem żal też patrzeć na to, w jaki sposób twórcy postanawiają pożegnać się z serialem.

Jak się pewnie domyślacie, ten tekst może zawierać ogromne spoilery. Ostrzegałam.

Finał serialu jest jak wisienka na torcie – zrobiony dobrze, potrafi pięknie dopełnić całości… ale jeśli coś pójdzie nie tak i wisienka będzie zgniła… mało kto dobrze zapamięta cały tort. W większości przypadków twórcy zdają sobie sprawę z tego, jak wiele może zależeć od ostatniego odcinka. Niekiedy udaje się nawet zamienić go w małe arcydzieło z pomysłowo domkniętymi wszystkimi wątkami i pełną emocjonalną satysfakcją dla widzów. Ale są i takie przypadki, gdy finał potrafi zrujnować cały serial. Na pewno sami znacie takie seriale… ja też mam swoją listę i dzisiaj pokażę wam 3 absolutnie najgorsze zakończenia, jakie widziałam. Prawdziwe podium wśród beznadziejnych finałów.

Oto one:

Miejsce 3: Ally McBeal
(Damn, you Robert Downey Jr!) Wiem, że powoli zaczynam brzmieć, jakbym miała obsesję na punkcie 5 sezonu Ally McBeal… Ale nie da się zaprzeczyć, że jego istnienie znacznie zaniża ocenę całego serialu. I chociaż katastrofą jest już to, że ten ponury, chaotyczny i pozbawiony poczucia humoru sezon w ogóle powstał, to jego finał wcale niczego nie naprawił.

Kadr z serialu Ally McBeal, 2001.

Kadr z serialu Ally McBeal, 2001.

Oto urocza, szalona, ale przy tym całkiem zaradna Ally, która przez 4 sezony szukała miłości, żeby przez cały 5 sezon rozpaczać nad jej utratą, odnajduje swoją własną córkę, o której istnieniu nie miała pojęcia (uważajcie, komu rozdajecie swoje komórki jajowe!) i postanawia się nią zaopiekować… A że córka jest irytującą nastolatką i jej jedyną odpowiedzią na wszystkie problemy jest „zostawmy to i ucieknijmy z domu” – tak też kończy się cały serial. Ally zamiast wychowywać swoje dziecię, słucha jego głupich pomysłów i w ramach rozwiązywania problemów po prostu ucieka od życia. Jakby to komukolwiek kiedykolwiek pomogło. Trochę to wygląda, jakby scenarzystom po prostu zabrakło weny. Wiecie, nie mamy już pomysłu na więcej odcinków, więc pakujemy się i wyjeżdżamy. Finał napisany na kolanie – tak samo, jak i cały ostatni sezon.

Miejsce 2: Zagubieni
Zagubieni to naprawdę rewelacyjny serial. Zaczyna się prawie jak u Hitchcocka, co prawda nie od trzęsienia ziemi, ale od katastrofy lotniczej. Później jest już tylko dziwniej – tajemnicza wyspa, niewidzialny potwór pożerający rozbitków, podejrzany ośrodek badawczy i rosnąca z każdym odcinkiem sterta pytań: co, dlaczego, jakim cudem i jak to działa.

Kadr z serialu Zagubieni, 2004.

Ten serial był silny dwoma rzeczami. Po pierwsze, świetnie napisanymi i obsadzonymi bohaterami. Po drugie i najważniejsze, tajemnicą. Scenarzyści perfekcyjnie i w malutkich dawkach podsuwali nam odpowiedzi na dręczące nas pytania… jednocześnie mnożąc jeszcze więcej pytań. To był bardzo podatny grunt do rozrastających się fanowskich teorii, przewidywań i niekończących się burzliwych dyskusji na internetowych forach. Z rozrzewnieniem wspominam ten czas…

Wszyscy aż do ostatniego odcinka czekaliśmy na ostateczne odpowiedzi. Albo chociaż na jakiś zarys odpowiedzi czy mgliste potwierdzenie naszych przewidywań. Chcieliśmy wreszcie po latach dowiedzieć się, czym u licha jest ta przedziwna wyspa, dlaczego część jej mieszkańców zdaje się być nieśmiertelna i co się tak naprawdę działo w ciągu tych kilku sezonów… Niestety, twórcy mieli inne plany. W finałowym odcinku nie odpowiedzieli na żadne pytania. Żadne. Zamiast tego zakręcili wszystko jeszcze bardziej (a może nawet unieważnili?), wprowadzając metafizykę, drzwi do raju i dziwaczny wątek czyśćca… czy cokolwiek to w zasadzie było. Nie wiem. Nie chcę wiedzieć. Obraziłam się na ten odcinek.

Miejsce 1: Jak poznałem waszą matkę
Ten serial to niekwestionowany król beznadziejnych zakończeń we wszystkich rankingach, jakie widziałam. W moim również i to nie tylko dlatego, że ostatecznie nie doszło do połączenia pary, którą bardzo entuzjastycznie shipowałam.

W pewnym sensie zakończenie Jak poznałem waszą matkę było genialne… a przynajmniej odsłoniło geniusz scenarzystów, którzy WSZYSTKO zaplanowali już 10 lat wcześniej na etapie kręcenia pierwszego sezonu – i oczywiście ujawniło niesamowitą samokontrolę dwójki młodych aktorów wcielających się w dzieci Teda, którzy już na samym początku nagrali wszystkie swoje sceny do kolejnych 10 sezonów… w tym szokujący finał. I nikomu nie pisnęli ani słowa. Pełen szacun.

Kadr z serialu Jak poznałem waszą matkę, Carter Bays, Craig Thomas, 2005.

Kadr z serialu Jak poznałem waszą matkę, Carter Bays, Craig Thomas, 2005.

Ale chociaż od strony technicznej naprawdę podziwiam organizację tego ryzykownego przedsięwzięcia, to policzek, który wymierza fanom finał Jak poznałem waszą matkę, jest niewybaczalny. Cała idea tego serialu sprowadza się do tego, że czterdziestoparoletni Ted Mosby siada naprzeciwko swoich dzieci i opowiada im o tym, jak to poznał ich mamusię. Z tak drobiazgowymi szczegółami, że opowieść ta ciągnie się przez 10 sezonów i prawie 10 lat. Tożsamość matki trzymana jest w tajemnicy prawie do samego końca. Dosłownie do samego końca nie widzimy momentu ich pierwszego spotkania. Tu i ówdzie dostajemy jakieś wskazówki, ale twórcy odwlekają kluczowy moment tak długo, jak to tylko możliwe… by na końcu dać nam w twarz informacją, że oto jest Matka, ale Matka dawno już nie żyje. Czekamy na love story, a dostajemy pogrzeb. I Teda, który całą tę swoją opowieść snuje tylko po to, by dostać od dzieci pozwolenie na randkę z kimś innym.

Fantastyczna klamra kompozycyjna z pierwszym sezonem, ale czegoś takiego nie robi się fanom, którzy czekali na Matkę dobrych 10 lat. Po prostu nie.

Tak wygląda moje podium najgorszych zakończeń seriali w historii mojej przygody z telewizją. Przez chwilę się wahałam, czy zamiast Ally na podium nie powinien przypadkiem stanąć mój ukochany Sherlock… ale wciąż dostaję sprzeczne informacje na temat tego, czy widzieliśmy już finał, czy może jednak twórcy spróbują się jeszcze trochę pogrążyć. Na razie więc się wstrzymuję. Ale kto wie.

Pominęłam też kilka seriali, które oglądałam i które ponoć skończyły się fatalnie… ale odpadłam dużo wcześniej i o samym finale nie mam nic do powiedzenia. Hannibal, o tobie mówię! Niewykluczone, że miejsca na podium trochę by się przetasowały, gdybym jednak dotrwała do końca.

A jak ta lista wygląda w waszym przypadku? Czy finał jakiegoś serialu rozczarował was na tyle, by wpłynąć na waszą ocenę całości?

Przeczytaj także: